Na zwolnieniu lekarskim. Dla dobra sprawy, czytaj: szefowej, skapitulowałam i poszłam raz jeszcze do lekarza po zwolnienie. A. dziś też już w pracy, więc siedzę/leżę samotnie i poza czytaniem nie mam siły na nic. Jak to by było miło, gdyby mi ktoś podał herbatę z miodem i może jakiś obiadek… Sama jestem za leniwa. Ale na tyle pod wpływem właśnie doczytanej książki Máraia, że jednak coś muszę napisać.
W ogóle ten bloq na dobrą sprawę powinien zaczynać się od słów „Sandor Márai wielkim pisarzem był” - jednym z moich literackich bożków, jednym z tych, do których wraca się bez końca, których geniusz zawsze odkrywa się na nowo i których rozumie się, wręcz czuje między wersami. To postać, której życiorys jest równocześnie odzwierciedleniem historii Europy XX wieku. Człowiek imponujący wykształceniem i szerokimi horyzontami, europejski kosmopolita tak niezmiennie wierny swemu językowi i krajowi ojczystemu. Márai zawsze podkreślał, że pisze bo ma poczucie wewnętrznego nakazu, misji do wypełnienia i pozostał tej misji wierny przez całe swoje życie. A życie zakończył z wyboru, świadomy, że jego niezmiennie wysoka forma intelektualna jest niemożliwie ograniczana przez cielesne niedomaganie. Sándor Marai: urodzony w mieście węgierskim, które po traktacie w Trianonie stało się miastem słowackim, przedstawiciel wykształconego mieszczaństwa, które po drugiej wojnie światowej rozpłynęło się w społecznej unifikacji, patriota, który większość swojego życia spędził na emigracji i przede wszystkim jedno z najwybitniejszych piór Węgier i Europy. Pisarz prozaik, poeta, eseista z zawodu, pisarz z pasji, pisarz „bez wyboru”. Od kilku lat odkrywany na nowo. Także w Polsce dzięki Wydawnictwu Czytelnik. Ja moją przygodę z Máraiem rozpoczęłam jakieś 7 lat temu od lektury Żaru i od tego niezapomnianego literackiego doświadczenia Sándor Márai jest dla mnie niewyczerpanym (bo rzeczywiście niesamowicie produktywnym za życia) źródłem czytelniczych doznań.
Dziś doczytałam Wyzwolenie nie przetłumaczone zresztą póki co na język polski. Z perspektywy ponad sześćdzeisięcioletniego dystansu w stosunku do wydarzeń, które stały się kulisami dla książki: oblężenia Budapesztu w grudniu 1944 roku zapiski Máraia tracą na ostrości: o wojnie, o obozach i o holocauście pisało wielu i o wiele dobitniej. W tym świetle zapiski Máraia wypadają raczej blado: bombardowane miasto, wojna w jej końcowej fazie, obojętne szaleństwo Żydówki, która doświadczyła systematyczności bezosobowego mordu w Auschwitz, rosyjski wyzwoliciel-gwałciciel – to wszystko już znamy z wręcz nieznośnymi szczegółami z filmów i książek rywalizujących ze sobą o najokrutniejsze obrazy. Tylko że Márai Wyzwolenie napisał jeszcze w 1945, kiedy ulice Europy zalegały gruzy, zanim trybunał norymberski rozpoczął obrady, zanim ludzie, którzy przeżyli, zaczęli pojmować co się właściwie z nimi stało. W posłowiu do Wyzwolenia László F. Földényi podkreśla, że Márai nigdy nie nosił się z zamiarem opublkowania powieści. Wydana została ona dopiero po śmierci węgierskiego autora. A zatem książka pisana do szuflady, podczas kiedy Márai już od dobrych kilku lat cieszył się sławą i uznaniem pisarza czytanego i odoszącego sukcesy. To nie strach powodował Máraiem ale osobistość - wręcz intymność próby uporania się z tematyką, która nie skończyła się wraz z wojną i hitlerowską okupacją. Márai humanista jak wielu innych szukał odpowiedzi na pytanie o człowieczeństwo uwikłane w minioną wojnę. Wyzwolenie to w zasadzie pytania o to, co naprawdę czyni nas wolnymi i o to, jak uwolnić się od przeszłości, jak zacząć od początku z tym bagażem doświadczeń, który jest ponad siły jednostki. Márai zadaje sobie także pytania o wartość i celowość cierpienia. To pytania ponadczasowe, uniwersalne. Dodatkowo wtedy w Europie Środkowo-Wschodniej roku 1945 Márai świadomy był, że to wyzwolenie z rąk Czerwonoarmistów jest ciągiem dalszym historycznych uwikłań z przeszłości.
Ten sejsmograficzny zmysł obserwacji Máraia jest jego znakiem rozpoznawczym. Dlatego tak bardzo wartościową spuścizną okazały się jego pamiętniki czy szczególnie godne polecenia powieści eseistyczne Wyznania patrycjusza lub Ziemia, ziemia. Kto woli beletrystykę a nie może przeczytać Wyzwolenia, niech sięgnie po Żar (w którym zresztą nie brakuje elementu polskiego), albo po Pierwszą miłość, w której pobrzmiewa echo Śmierci w Wenecji Tomasza Manna, lub po Dziedzictwo Estery… albo niech po prostu znajdzie coś dla siebie, a jest z czego wybierać.
Mam nadzieję, że zamiast wirusem przeziębienia uda mi się tym postem zarazić kogoś czytelniczym oddaniem dla mojego węgierskiego Mistrza…