niedziela, lutego 15, 2015

Lektury Mamy Małej Mi, czyli czytać, żeby przeżyć

Może i kto pamięta mój wcześniejszy wpis o książce Tracy Hogg i Melindy Blau (link tutaj) o tym, jak zrozumieć niemowlę. Wydawałoby się, że zrozumieć dziecko starsze, a więc takie, które jest w stanie powiedzieć, pokazać itp., czego mu potrzeba (a czego nie...) jest zdecydowanie łatwiej. 
W pewnym sensie tak. 
Tak przynajmniej wygląda teoria. 
Tylko dlaczego to zwykle spokojne dziecko nagle dostaje jakiegoś niezrozumiałego napadu histerii, dlaczego w pełni świadome konsekwencji wystawia na próbę twoją nadwyrężoną cierpliwość, dlaczego prowokuje niebezpieczne sytauacje???

Trudno... Nie ma rady... Po całodziennej szkole przetrwania (motto: ja i moje dziecko, które wyrosło z wieku niemowlęcego) z klejącymi się powiekami czytam na raty z zaciśniętymi zębami, jak, przepraszam za porównanie, dawno temu moja Siostra szkolne lektury (na szczęście Siostra książki od tego czasu polubiła i czyta już z przyjemnością) ciąg dalszy porad pań Hogg i Blau: Język dwulatka. Na wstępie dowiaduję się m.in., że to bodaj i najtrudniejszy okres w rozwoju małego dziecka, porównywalny do dojrzewania i buntu nastolatka. No, już mi ulżyło, w takim razie byle ten rok przeżyć - pociesza się cierpiętniczo Mama Małej Mi - i będzie kilka lat spokoju, zanim zaczną się pogadanki o dojrzewaniu i dorosłości w wieku lat szesnastu i kiedy co gorsza moje zdanie na te tematy będzie dla mojego dziecka zupełnie nieistotne, wręcz niepożądane. W sumie... to i tak jest fajnie ze zbuntowanym dwulatkiem. Przynajmniej można takiego rebelianta włożyć do łóżeczka ze szczebelkami i nie wylezie, albo siłą zapiąć w wózku, względnie przekupić czymś słodkim (oczywiście żadnej z tych praktyk nie stosuję...). A za kilka miesięcy będzie lepiej.
Tak ci się wydaje...
A potem sms od koleżanki, że zmęczona i aktualnie ma dosyć, ale tak to już jest z tymi trzylatkami...
I mały small talk z listonoszem (A. podśmiewa się za mnie, ale to naprawdę fajny facet), że jego syn to do szkoły nie chce chodzić...
I powoli zaczyna kiełkować w mojej głowie myśl straszna... Że to nie tych kilka miesięcy trzeba jakoś przetwać, ale dobrych parę lat sensownie z własnym dzieckiem przeżyć. Na dobre i na złe. Przy chrzcie to spokojnie przysięgę małżeńską możnaby powtórzyć. A przy okazji egzorcyzmy odprawić. Na pewno nie zaszkodzi. 
W myśl tej samej zasady brnę przez Język dwulatka bo, przyznam szczerze, raczej niewiele sprawia mi ta lektura przyjemności. Pierwszą książkę Hogg i Blau wspominam jakoś milej. Chociaż od tego czasu trochę się obczytałam w temacie i może zmieniły się moje oczekiwania co do ciekawie i mądrze napisanego poradnika. Ok, mądra ta książka jest, tego nie można jej odmówić, tyle, że trochę toporna, do tego stylistyka tekstu (tłumaczenia?) pozostawia wiele do życzenia. Szybko stało się jasne, że potrzebuję jakiegoś czytelniczego intermezzo... Oczywista sprawa, że przeciwwagę do takich tematów może stanowić tylko kryminał, thriller, jak kto woli: kilka trupów i dużo krwi dla poprawienia nastroju i rozładowania emocji, względnie na pobudzenie zamiast kawy (alternatywa dla matek karmiących piersią) Od razu zaopatrzyłam się w dwa tytuły: Chemię śmierci Simona Becketta i Upadek Karin Slaughter. Nie jestem wielką fanką tego gatunku i zawsze po przeczytaniu kolejnego kryminału utwierdzam się na nowo w tym przekonaniu. 
Książki Simona Becketta na pewno czyta się szybko, pewnie dlatego większość z nich stała się światowymi beststellerami. Ale dlaczego ja, która wcale do dociekliwych nie należę, od niemalże początku domyślam się, kto jest mordercą? Strasznie to rozczarowujące. Chyba, że to planowany efekt V*- cztelnik zostaje wciągnięty w akcję jako świadomy obserwator nie mogący jednak z przyczyn oczywistych w nią ingerować. Na plus liczy się pisarzowi postać Davida Huntera, dra Davida Huntera - mężczyzny, którego integralną częścią seksapilu jest jego inteligencja. Poza tym z pewnością jest jeszcze przystojny. Taki facet rzadko bywa (dłużej) wolny a to z kolei obiecuje wątek romantyczny et voilà eros i tanatos, odwieczna para połączona. 
Po książkę Karin Slaughter sięgnęłam z dwóch  powodów: bo to kobieta a w końcu Agatha Christie musi mieć jakąś następczynię, a po drugie: jedną z głównych bohaterek thrillera Upadek jest matka niemowlaka i pomyślałam, że to się świetnie wkomponuje w moje aktualne czytanie... Niestety całość okazała się rozczarowująca. Miało być bardzo feminin bo pierwsze skrzypce grają kobiety a skończyło się banalnie... ekstremalnie ciężkim okresem dojrzewania porzuconego nastolatka. 
Morał: lepiej zawczasu pomęczyć się z poradnikami, niż zakończyć kryminałem...

* Szalenie ciekawa sprawa. Mam na myśli tzw. Verfremdungs-Effekt, w skrócie V-Effekt, zabieg stylistyczny autorstwa Bertolda Brechta, który zrewolucjonizował pojęcie na teatr epicki. Chodziło o to, by skonstruować sztukę tak, by odbiorca miał od czasu do czasu szansę na odzyskanie dystansu do jej akcji i zachowanie dzięki temu krytycznej odrębności obserwatora. Skutkiem było zniszczenie pewnej iluzji, którą tworzył teatr według antycznego schematu. Fascynowało się tym zabiegiem wielu dramaurgów i pisarzy, jednym z moich faworytów był Max Frisch. Obiecuję o nim i o efekcie V napisać więcej w oddzielnym poście.

poniedziałek, lutego 09, 2015

Post postum, czyli dlaczego dobrze jest mieć przyjaciół, którzy dodatkowo sami są molami książkowymi avagy o tym, jak poczta wspaniale poprawić może nastrój.

Kolejne ważne wydarzenie w życiu naszej rodziny: Do Małej Mi dołączył ze skromnym czytelniczym stażem prenatalnym Bobek (pseudonim roboczy, bo Bobek to w oryginale Stinker i pomijając efekty uboczne procesu trawienia nazwa ta mija się zdecydowanie z pachnącym jestejstwem naszego Á.). Wielka radość, najwyraźniej podzielana przez rodzinę, przyjaciół i znajomych. Po styczniowej serii rachunków aż miło otworzyć skrzynkę pocztową - sypią się z niej życzenia, dobre słowa, czasem nawet prezenty. To miłe i bardzo mnie cieszy każdy taki przejaw sympatii. Nie spodziewałam się jednak, że z takiej poczty wyniknąć może kolejny post na bq, tymczasem jest to właśnie post do postu o Perełce Patricka Modiano (tutaj link dla zainteresowanych, którzy jeszcze nie czytali, lub odczuwają potrzebę repety). A było to tak... Apogeum radosnego uniesienia osiągnęłam otwierając paczkę od Ch. i R. (tych od ciekawych kart pocztowych...), na której prawdziwie szlachetną zawartość składała się m.in. kopia z... polskiego tłumaczenia wiersza Attilii Józsefa Mama. Dziękuję! Za czytanie bq, za czas poświęcony mnie i Attilii Józsefowi i wreszcie za samo tłumaczenie, którego ja z przyczyn różnorakich natury przyziemnej nie zadałam sobie trudu znaleźć.

Z radością przepisuję tekst z języka węgierskiego przełożony przez Jerzego Snopka*


Mama


Od tygodnia tylko o mamie
ciągle myślę; serce się łamie...
Ze skrzypiącym koszem w ramionach
szła na strych jak skromność wcielona.


Wtedy jeszcze człek szczery byłem,
więc tupałem, wrzeszczałem, wyłem,
by rzuciła te mokre szmaty
i by mnie prowadziła na strych.


Ona je wciąż rozwiesza w ciszy
i chyba krzyków mych nie słyszy,
i szaty rozbłyskują nagle,
wzlatują jak rozpięte żagle.



Dziś, gdy wszystko pokryła ziemia,
widzę mamę, jak jest olbrzymia,
szare włosy na niebie wiesza,
z wodą niebios bielidło miesza.






Nie byłabym sobą, gdybym nie skomentowała tego tłumaczenia bo zupełnie niedorzecznie wydaje mi się, że czuję język węgierski lepiej niż sami Węgrzy...


Pierwsze dwie zwrotki tłumaczenia J. Snopka podobają mi się bardzo. Szkoda, że nie udało się zakończyć jakimś sensownym rymem jak w oryginale, ale rozumiem, że trudno, bo sama próbowałam własnych sił. Więcej zastrzeżeń budzą dwie ostatnie strofy, gdyż wydaje mi się, że ich przekład nie do końca oddaje intencje samego A. Józsefa. Szkoda. Nie zmienia to jednak faktu, że chylę czoła przed warsztatem Jerzego Snopka. Czytanie jego noty biograficznej Attili Józsefa to prawdziwa uczta dla hungarofila (jak ja), tyle jest w nim dobrze oddanych węgierskich klimatów. Zupełnie się zatraciłam. Myślę, że K. Varga mógłby się wiele nauczyć.



*Olśnienie / Attila József ; przeł. z jęz. węg., wybrał i posł. opatrzył Jerzy Snopek. Sejny : Pogranicze, 2005.