czwartek, maja 24, 2018

Powrót do przyszłości

Wypieła się na mnie cała nasza domowa technika swoimi kablami i procesorami. W takich chwilach czuję się utwierdzona w przeświadczeniu, które z biegiem czasu stało się moją intymną idée fixe: trzeba ocalić papier, bo tylko papier może ocalić nas, ludzkość. Wszystko zaczęło się od obejrzenia ekranizacji Fahrenheita 451. Moja osobista antyutopia: egzystencja bez książek; książka jako wróg systemu, którego należy wyeliminować, a konkretnie: spalić w temperaturze: (patrz tytuł filmu). Od tamtego czasu poznałam jeszcze kilka wizji świata, w którym nie chciałabym żyć. Większość w klimacie Pamiętnika z przetrwania Doris Lessing. Oczywiście regularnie męczy mnie czkawka po Orwellu. Gdyby on wiedział... że kiedyś rozrywką mas stanie się oglądanie reallity show o cynicznym wręcz tytule Big brother...  Gdyby dzielił swoją egzystencję pomiędzy google i facebooka... być może napisałby książkę zamiast D. Eggersa, gdyby do tego był kobietą, być może byłby konkurencją dla Margaret Atwood, a gdyby jeszcze miał przystępniejszy i przede wszystkim dluższy życiorys, kto wie, może zgarnąłby już wsześniej Nobla Kazuo Ishiguro...
Ostatecznie jednak Orwellowi nie dane  było doświadczyć ery cyfrowego przepływu informacji, rozważyć doświadczenia totalitaryzmu z perspektywy kobiety ani otrzymać nagrody, która pomijając stare jak świat zarzuty upolitycznienia utytłała się ostatnio w błocie debaty me too.

I tak Margaret Atwood napisała (jaka szkoda tylko, że w rok po orwellowskim 1984 roku!) Opowieść podręcznej, Dave Eggers Krąg a Kazuo Ishiguro Nie opuszczaj mnie, zaś nam dane jest wszystko to przeczytać - ku przestrodze, na pożywkę dla umysłu albo po prostu dla radości czytania. Wszystkie te książki, jakkolwiek zupełnie odmienne od siebie walorami literackimi i stylem narracji łączy wspólna idea: projekcji tego, co mogłoby wyniknąć, gdyby pewne całkiem realne procesy społeczne i zmiany technologiczne doprowadzić do perfekcji, nadać temu kierunkowi rozwoju nie podlegający dyskusji bieg. Jak wtedy wyglądałaby nasza przyszłość? Daleko temu wszystkiemu do świata sci-fi rodem  z Modyfikowanego węgla (swoją drogą mój absolutny faworyt ostatnich czasów, co do bajecznego imienia i nazwiska protagonisty. Co mże się równać z hybrydą Takeshi Kovacs urodzonym na New Pest w świecie Harlana?... I trzeba niestety przełknąć przewijającą się co jakiś czas w książce Richarda K. Morgana gafę pisarza uparcie nazywającego węgierskich kolonizatorów nowej galaktyki Słowianami), ale może dlatego wizje Atwood, Ishiguro i Eggersa są tak wstrząsające, ich realizm tak namacalny, jakby dzieliło nas od nich zaledwie kilka kroków. Kolejnym wspólnym mianownikiem jest to, jak płynna jest granica między umownym dobrem i jego instrumentalizacją. Ostatecznie tutaj wszystkim przyświecają dobre pobudki: wiedzy (za cenę totalnej transparentności i unicestwienia sfery prywatnej), opieki nad kobietą i oddania czci jej roli w prokreacji (za cenę jej ubezwłasnowolnienia, zredukowania jej wartości do czysto fizycznej), rozwoju medycyny (za cenę pozbawiania życia ludzkich, więc czujących i myślących klonów służączch ludziom jako części zamienne). Protagonistka Atwood jest kobietą pozbawioną indywidualności i imienia posługaczką systemu, który miał ją chronić, stopniowo pozbawiając nie tylko obowiązków (nie musisz juz pracować!) ale i wszelkich praw (od wyboru stroju, przez partnera seksualnego do decydowania o swoim ciele). Czytałam i w niedowierzaniu kręciłam głową, bo to, co w książce nakreślone było jako początki zniewalającego systemu, do złudzenia przypominało pewne aktualne tematy na wokandzie polityczno-społecznej... przykładowo dotyczące prawa kobiet do aborcji. Czyżby czarny protest mógł powstrzymać poddaństwo czerwieni? W świecie beznadziejnego osamotnienia fizycznego i psychicznego podręcznej zabronione jest pisanie i czytanie. Książki zostały zniszczone. Za to jest tam jeszcze miejsce na zakazaną bibliotekę pana domu - mężczyzny z władzą na tyle dużą, żeby ryzykować sprzeniewierzenie się władzy absolutnej. Jest poza tym jeszcze inny, alternatywny świat, do którego można spróbować uciec, jakkolwiek jest to prawie niemożliwe. Gorzej rzecz ma się z systemem Kręgu, który obejmuje wszystkie sfery życia ludzkiego i wszystkie zakątki planety Ziemi. Jedyną formą ucieczki jest dobrowolna śmierć (tego przywileju nie ma przykładowo podręczna Atwood) lub coś, co za czasów Trzeciej Rzeszy nazywano emigracją wewnętrzną. W wersji idealnej byłby to stan śpiączki klinicznej, więc bez jakiejkolwiek możliwości komunikowania się ze światem zewnętrznym, bo przestrzeń ludzkich myśli jest nadal niedostępna algorytmom Kręgu, chociaż to też jest z pewnością kwestią czasu. Ciekawe, że protagonistką Eggersa jest również kobieta, Mae. Tym razem nie jest ona jednak ofiarą, lub raczej nie jest tego świadoma, a siłą sprawczą; młodą aktywną, lojalną twarzą totalitaryzmu lajków i followersów. Ani śladu skromnego wąsika Adolfa i tego nieco bujniejszego Iosifa. Same dobre chęci i wiara w lepszy świat. W świecie Mae też nie ma miejsca na książkę, a przynajmniej nie taką drukowaną, bo jest to świat czysto cyfrowy, roszczący sobie prawo do wszelkiej informacji o wszystkich, zawsze. Książka Eggersa jest ze wszystkich trzech zdecydowanie najsłabsza, jeśli chodzi o walory literackie. Zanim czytelnik zacznie interesować sie samym Kręgiem, czeka go kilka chwil pełnych irytacji, kiedy chciałoby się raczej poczytać coś porządniejszego. Z drugiej strony, to właśnie Eggers stworzył antyutopię na miarę naszych czasów i ta wizja trafia nas, współczesnych ludzi obuchem prosto w cyfrowy łeb. Właściwie nie ma co się rozwodzić nad podobieństwami realnej rzeczywistości a światem Kręgu. Aż strach pomyśleć, czy prawdopodobnym byłoby zapobiec, żeby ten krąg się kiedykolwiek zamknął... Daje to wszystko do myślenia i to właśnie dzięki temu de facto słaba książka Eggersa stała się bestsellerem.
Opowieść Kazuo Ishiguro Never let me go to znów ukojenie dla spragnionej dobrej książki duszy. Piękna, poetycka a jednocześnie nie zobowiązana chronologii narracja połączona z opisami stanu ducha i rozważań głównej bohaterki Kathy (tak jest, znów kobieta!) stanowią szokujący dysonans z antyutopijną historią ludzkich klonów, których jedyną wartością są ich organy przeznaczone do przeszczepu dla prawdziwych ludzi. Kathy to ani siła sprawcza, ani ofiara, a produkt uboczny wizji lepszego, zdrowszego śwata... Taki produkt uboczny, który ma własną świadomość i uczucia i do końca żyje złudzeniem, że jego życie ma glębszy sens. Ta nieuchronność końca u Ishiguro jest wstrząsająca.
Komputer powrócił do cyfrowego życia, kiedy piszę te słowa, Internet objął mnie znów swoimi niewidzialnymi ramionami, czyli jestem w sieci.
Z miłością przyglądam się naszym wypchanym po brzegi półkom. Papier, tysiące zadrukowanych stron. Sama ich obecność działa na mnie uspokajająco, pozwala wierzyć w dobrych nas, a może po prostu ludzkich, czyli takich którzy są świadomi wszystkiego, co bycie człowiekiem ze sobą niesie, nawet jeśli ta refleksja daleka jest od utopijnej. Moją misją jest chronić papier, pozwolić mu przetrwać.




Jeszcze krótko o Modyfikowanym węglu... W sume to też książka dająca do myślenia, jakie konsekwencje miałaby dla ludzkiej świadomości możliwość przezwycieżenia czysto fizycznej śmierci, a więc, używając terminlogii Morgana, ponowne upowłokowienie, jaką wartość ma korelacja umysłu i ciała. Niestety okazuje się, że nawet w wizji ludzkości wybiegającej w XXVI wiek nie obędzie się bez macho a la James Bond i bez jego strzelających (oczywiście plazmą zamiast ołowianych kulek) zabawek... Szkoda, bo Takeshi Kovacs brzmi tak obiecująco...