wtorek, sierpnia 27, 2013

Złe towarzystwo. O rodzinie bez podtekstów

W wazonie moje pierwsze tegoroczne gladiole (bardziej węgiersko brzmi mieczyk), za oknem senne późne lato a w duszy jest mi już zdecydowanie jesiennie. To nic, albo raczej: to i dobrze, bo lubię tę porę roku z jej kolorytem, łagodną aurą. Okoliczne winnice nabierają krągłości, ogrody uginają się pod ciężarem owocu, po łanach zbóż pozostały złote ścierniska, wczoraj trafiła nam się na spacerze samotna rumiana jarzębina... Pod względem czytelniczym rozpoczyna się idealny czas na wszelkiego rodzaju sagi, historie rodzinne, opowieści ciągnące się poprzez stulecia jak u G.G. Márquez'a w Stu latach samotności albo schodząc na bliższy mi grunt u Miklosa Vámosa w Księdze ojców. A. podsunęłam do czytania Chłopów Reymonta, dla siebie przygotowałam kilka tytułów wszelakich na zapas i całkiem dobrze się zapowiada.

Rodzina - temat ponadczasowy, uniwersalny, problematyczny tak i dla piszącego jak i czytelnika. Będzie tego na bq więcej, choć z góry zaznaczam, że wszelkie podobieństwo do osób i sytuacji rzeczywistych jest nie (zawsze) zamierzone i ostatecznie liczy się na rachunek autora książki - nie bloga. Uwertura do naszej nowej serii O rodzinie bez podtekstów to całkiem świeży jeszcze debiut niemiecki autorstwa Kathariny Born pod ważkim tytułem: Złe towarzystwo. Historia rodzinna. Nie wiem, co sobie myślałam, zabierając właśnie tę książkę na wyjazd do moich teściów... W każdym razie, choć lektura dość skromna to zajmująca, bo to mają do siebie historie rodzinne z natury, zwłaszcza, jeśli umieścić je w szerszym historyczno-społecznym kontekście. Zgoda, że w przypadku niemieckich opowieści rodzinnych pewne wątki typu: dobry Niemiec - zły Niemiec są już zaprogramowane, ale jak inaczej przeprawić się w tym wypadku przez wiek XX? Dość, że niemiecka literatura jednak odnalazła dialektyczny sens swojego istnienia po holokauście i może nie jest barbarzyństwem według proroctwa Adorno właśnie dzięki tematyzowaniu trudnej przeszłości. Jednak historie rodzinne według Kathariny Born mają wymiar o wiele bardziej intymny i jednostkowy, niesprawiedliwym byłoby nazwanie ich typowymi. Podoba mi się zwłaszcza to wręcz geofizyczne spojrzenie na zakotwiczenie losu człowieka w murach domu, w granicach wioski. Jest w książce Kathariny Born jakieś niedomówienie (niedopisanie?), niedokończenie a jednocześnie obietnica podjęcia kolejnego literackiego wyzwania.Poczekamy, poczytamy...
Na koniec lata wspomnienie moich już niestety przekwitłych hortensji i balkonowego miejsca do czytania.