piątek, grudnia 30, 2011

Naprawdę niekończąca się opowieść

Przyznaję z poczucia przyzwoitości względem niewielu i tym samym jakże nieocenionych Czytelników BQ, że ten post nie powstał w grudniu 2011, a trzy miesiące później ze względów natury pragmatyczno-prozaicznych:

1) Aby nie zwracać uwagi na opisaną w poście lekturę w sytuacji, kiedy niektórzy z Czytelników mieli zostać nią świątecznie obdarowani.
2) Pisanie musiało zostać poprzedzone przeczytaniem  w s z y s t k i e g o, co zostało do tej pory wydane - i tutaj muszę dla uściślenia dodać - co wydane zostało w języku niemieckim
3) Przedświąteczny nawał wszelkich możliwych zajęć, następnie zespół stresu przednoworocznego, czyli nadrabianie wszystkiego, czego przez ostatnie 360 dni nie udało mi sie zrealizować a co do Nowego Roku absolutnie zaczekać nie może. I ten syndrom z każdym rokiem staje się coraz uciążliwszy.
4) A potem to już tylko leniwa proza życia odciągała mnie od pisania.

A mowa będzie o bombastycznym eposie fantasy Georga R.R. Martina, który dla pisania Piesni Lodu i Ognia rzucił świat scenariuszy Hollywood, żeby nomen omen właśnie za sprawą swojego pisania do niego powrócić. I trzeba przyznać, że serial produkcji HBO nakręcony na podstawie sagi Martina ogląda się naprawdę dobrze. To kwestia dobrych zdjęć i dobranych aktorów a pewnie też faktu, że sam George Martin odpowiada za scenariusz ekranizacji.

Wracając jednak do książki... Większość machnie ręką na fantasy. Ja też w tym temacie jestem laikiem. W sumie to poza Tolkienem, Pratchettem, Intruzem Stephanie Meyer, czy Grą Endera autorstwa Orsona Scotta Carda niewiele więcej mam w tym temacie czytelniczego doświadczenia, a przynajmniej nic mi nie przychodzi w tej chwili do głowy. Ale z Martinem jest tak, jak obiecywał (zresztą już od bardzo dawna) A.: zaczniesz i już nie uwolnisz się z czytelniczego opętania, póki nie przebrniesz przez te setki stron pisanych jakby bez najmniejszego wysiłku. I chociaż przeklinasz autora, że tak przędzie bez końca swą opowieść o rodach Starków, Lennisterów, Targaryenów et cetera et cetera...miotając swymi bohaterami niczym sam los między chwałą i zgubą, to jednak nie sposób oderwać się od tej lektury przed mimo wszystko kiedyś następującą o s t a t n i ą stroną o s t a t n i o wydanego tomu (aktualnie mowa o Tańcu ze smokami). I znów można czekać z niecierpliwością (autor Martin najwyraźniej spieszyć się nie ma zamiaru) na tzw. ciąg dalszy. 

Pieśń Lodu i Ognia imponuje niesamowitą wręcz wirtuozerią kulisów stworzonego świata, wielowątkością, bogactwem postaci i ich dogłębnie przemyślanymi charakterystykami. Pewnie każdy z czytających  już w trakcie lektury pierwszego tomu (Gra o tron) krystalizuje własne sympatie i antypatie i potem z każdą kolejną stroną drży o życie ulubionych bohaterów i równie intensywnie złorzeczy znienawidzonym postaciom, póki w pewnym momencie nie pojmie, że z czasem staje się ofiarą sprytnych manipulacji autora, który opowiada z coraz to innej perspektywy narratorskiej. Opowiada o świecie ludzi, którzy o magii bajają dzieciom jak Stara Nan, myśląc, że na zawsze przynależy ona do sfery wyobraźni, opowiada o sędziwych rodach grających grę o trony, o wielkich wygranych i równie wielkich porażkach. Całość to monumentalna baśń równie okrutna jak i piękna. I tak wspaniale jest zaszyć się na długie godziny w jakimś głębokim fotelu, przykryć kocem i popijając herbatką czyyyyytać długimi godzinami, wręcz połykać kolejne rozdziały niczym przebiegle dozowaną przynętę i wyleźć ze swojego gniazdka tylko po to, żeby szybko przynieść z księgarni kolejne apetyczne tomisko. I oczywiście wyobrażać sobie mroczne krainy Północy, posiadłość na Winterfell czy egzotyczne Południe, drżeć przed Innymi i wzdychać do... no powiedzmy, że to już kwestia dość subiektywna.

W kwietniu 2012 druga seria Pieśni Lodu i Ognia wchodzi na ekrany. Póki co za oceanem ale George R.R. Martin jak nikt doskonali swoich czytelników w sztuce cierpliwości, więc poczekamy i zobaczymy, czy zima nadejdzie.