Babyfon @ Frank Kunert, Fotografien kleiner Welten |
Jeżeli miałabym przedstawić francusko-polski duet Ch. i R. w duchu small-talk Bridget Jones, powiedziałabym, że od nich pochodzą moje ulubione karty pocztowe i okolicznościowe. Ten materiał, skrzętnie przeze mnie zbierany, wystarczyłby na oddzielnego bloga, przy czym ja jednak zostanę przy książkach. Niemniej powyższa karta idealnie wkomponowuje się w tematykę książki, o której traktuje dzisiajszy wpis. Postanowiłam włączyć do cyklu Lektur Małej Mi bardziej interesujące poradniki i literaturę fachową tematyzującą rozwój i wychowanie dziecka. Domyślacie się, że nolens volens czytam tego sporo, choć czasem z mniejszym, czasem z większym przekonaniem, że wiedzieć dobrze ale najlepiej znaleźć własną drogę i nie dać zakrzyczeć własnej intuicji i zdrowego rozsądku dobrym radom instant.
Jakoś inaczej wyobrażałam sobie Język niemowląt Tracy Hogg (współautorstwa Melindy Blau), książkę, po którą sięgnęłam z polecenia M., mojej niegdysiejszej współlokatorki z czasów węgierskich studiów a obecnie mamy starszej stażem. Może spodziewałam się albumu ze zdjęciami, lub szkicami, do których dołączone są wyjaśnienia - a jak dziecko zrobi t a k, to znaczy, że mu się nudzi albo jest za bardzo pobudzone... To pułapka, w którą łapią się pewnie wszyscy świeżo upieczeni rodzice w poszukiwaniu tej idealnej recepty na spokojne, zdrowe i szczęśliwe dziecko. Tymczasem recepty brak, albo raczej jest ich niemożliwie wiele. I podobnie jak wszystkie inne recepty, trzeba je wypróbować, żeby przekonać się, czy nadają się do użycia. A jednak nikt nie ma ochoty ryzykować wychowawczego zakalca... Moje pierwsze zdumione spostrzeżenie odnośnie treści Języka niemowląt to: Przecież to wszystko oczywiste! I byłabym święcie przekonana, że książka jest zupełnie zbędna, gdyby nie fakt, że przypadkowo znalazłam się na śniadaniu młodych mam, mających dzieci w wieku niemowlęcym. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że zachowania i opinie tych kobiet są wręcz podręcznikowym punktem wyjścia do teorii Tracy Hogg. Okazuje się, że rodzice rzeczywiście nagminnie projektują własne uczucia i obawy na dziecko, że zupełnie niezamierzenie traktują je jak przedmiot, zapominając że już w wieku niemowlęcym jest ono człowiekiem i ma osobowość, że szacunek nie jest równoznaczny z daniem nieograniczonej władzy i swobody, że nie każdy płacz podyktowany jest głodem, że nawyki łatwiej wprowadzić, niż wykorzenić... Czułam się w tym towarzystwie jak w panoptikum najrozmaitszych przypadków klinicznych macierzyństwa i dziękowałam w myślach mojej położnej, za sprowadzanie mnie na ziemię z obłoków własnej wyobraźni, zanim Język niemowląt stał mi się niezbędnie potrzebny.
W takim ujęciu poradnik Tracy Hogg mimo pewnych denerwujących powtórzeń i amerykańskiego stylu to jednak przydatna lektura, żeby babyfon nie nabrał znaczenia jak na zdjęciu...
Za to poniżej inna pocztówka o tematyce zbliżonej, która dotarla do nas z RPA...