środa, grudnia 10, 2014

O rodzinie bez podtekstów: Matka

Paryż; urokliwe zaułki Montmartre, kaskada schodów do Sacré Coeur i zbiory Musée d'Orsay, wieczorami przed zaśnięciem La Petite Bijou (pol. Perełka) Patricka Modiano. To ostatnich kilka moich dni spędzonych zresztą z rodziną, więc i z Mamą. Wszystko jakby się dopełniło: fakt bycia tam, towarzystwa i mojej lektury. Jednak... postaram się bez podtekstów: o matce - w powieści Modiano. Cieszę się, że przytrafiła mi się właśnie Perełka, która odcina się nieco od powszechnego poglądu na tematykę pisarstwa Francuza: Żydzi, holocaust i związane z tym zaułki pamięci XX wieku. Trochę zaszufladkowano tym Modiano, kiedy on tymczasem jest o wiele bardziej wszechstronny w swoich literackich podróżach po człowieczej przeszłości. Bo z tym jednym jestem w stanie się zgodzić: to właśnie czas miniony i to, co po sobie pozostawia są domeną twórczą Patricka Modiano. A wraz z tym nieunikniona melancholia i fatalizm losów jego bohaterów skazanych na przeżywanie minionych wydarzeń wciąż od nowa bez możliwości dokonania w nich jakichkolwiek zmian. 

Każdy z nas ma taką własną przeszłość, od której nie może się uwolnić. Tak samo, jak każdy ma matkę: obecną lub nie, kochającą albo obojętną i jakakolwiek jeszcze by nie była, to zawsze niezastąpiona i newymazywalna z naszego życiorysu, jak blizna po pępowinie. Tu już nie chodzi o oczywisty fakt ludzkiego poczęcia i narodzin, fizyczną zależność nie mającą sobie równych, ale (niezaprzeczalnie wynikającą z tej cielesnej bliskości) skomplikowaną w swej naturze zależność psychiczną. W swojej złożoności relacje matki i dziecka nie mają sobie równych, tak, jak i w swojej problematyce. O tym traktuje powieść Perełka przez pryzmat relacji z matką, a raczej nakreślonych tu z jednej tylko strony uczuć i wspomnień naszej la petite Bijou, która próbuje zamknąć za sobą rozdział uzależnienia od nieobecnej w jej życiu matki, a jednocześnie nie może się od niego uwolnić, nie znając odpowiedzi na zbyt wiele pytań. Modiano i tym razem pokazuje, że od przeszłości nie da się uciec, że trzeba czasem bez końca do niej wracać, zmierzyć się, zanim możliwe stanie się pójście dalej, w kierunku przyszłości. Ale jak zmierzyć się z nieobecnym duchem, kimś, czyjej miłości tak bardzo brakło, że stał się znienawidzoną zmorą snów. Tytułowej Perełce wystarczyła chwila w paryskim metrze, widok kobiety w spłowiałym żółtym płaszczu, by uruchomić na nowo lawinę wspomnień, wprawić w ruch machinę pamięci. 

Pięknym zabiegiem literackim jest u Modiano skonfrontowanie przeszłości głównej bohaterki z jej dziecięcym alter ego w postaci dziewczynki, którą miała się zaopiekować i którą nota bene zawiodła wchodząc ostatecznie w rolę własnej matki. 

Jeszcze bardziej podobało mi się, kiedy do punktu kulminacyjnego doprowadzony został, wydawać by się mogło, mało istotny wątek znajomości Perełki z Moreau-Badmaev’em, więc wieczorna audycja radiowa i pewien wiersz w obco brzmiącym języku. Obcym dla naszej Bijou, bo mnie wystarczyły dwa słowa, żeby wiedzieć, że to nie tylko język węgierski, ale i jeden z najbardziej znanych utworów wielkiego poety Attili Józsefa, który każdy szanujący się Wegier (a już na pewno mój własny domowy) recytuje z pamięci. Wiersz ma tytuł Mama i tu magiczny krąg się zamyka, motyw dopełnia. Attila József całe swoje krótkie życie cierpiał na zaburzenia psychiczne, w dużej mierze na tle rodzinnym. Matka, której bliskości zabrakło mu w dzieciństwie, jest tym wspólnym mianownikiem z bohaterką powieści Modiano. Faktem jest, że o matce małego Attili wiadomo, że oddała go ze względu na skrajną biedę i niemożność utrzymania rodziny, podczas gdy o pobudkach matki Thérèse nie wiemy nic, i nawet jeśli możemy się ich domyślać, traci to na znaczeniu w obliczu faktu nieodwracalności straty najbliższej osoby, rozłąki rzutującej na całe dalsze życie. I pewnie w obu przypadkach na sam życia koniec. Chociaż tak samo, jak nigdy nie dowiemy się, czy śmierć Attili Józsefa pod kołami pociągu była rzeczywiście samobójczą (niespełna rok wcześniej w jednym ze swoich wierszy on sam napisał, że czasem wierzy, że przyjdzie mu umrzeć w pościeli, co znów jest pięknym literackim nawiązaniem, ale to już inna historia...), tak nieodgadnione pozostaną pobudki połykającej tabletki Thérèse i to, czy skończyło się na tej jednej jedynej desperackiej próbie zapomnienia o matce.




József Attila

Mama

Már egy hete csak a mamára
gondolok mindíg, meg-megállva.
Nyikorgó kosárral ölében,
ment a padlásra, ment serényen.

Én még őszinte ember voltam,
ordítottam, toporzékoltam.
Hagyja a dagadt ruhát másra.
Engem vigyen föl a padlásra.

Csak ment és teregetett némán,
nem szidott, nem is nézett énrám
s a ruhák fényesen, suhogva,
keringtek, szálltak a magosba.

Nem nyafognék, de most már késő,
most látom, milyen óriás ő -
szürke haja lebben az égen,

kékítőt old az ég vizében.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz