Czytam o tym bodajże najsławniejszym misiu mieszkającym w Stumilowym Lesie. Tym razem węgierski przekład autorstwa Karinthego (o którym to pisarzu i tłumaczu opowiada się chętnie węgierskim uczniom, że każdego dnia tygodnia w rodzinnym domu musiał rozmawiać z rodziną w innym języku, stawiając tę praktykę za godny do naśladowania przykład edukacji). Przekład - bo przy książkach A.A. Milne trudno mówić o tłumaczeniu - jest jednym słowem fantastyczny. Karinthy użył całej swojej literackiej fantazji, tłumaczeniowego kunsztu i arsenału słów dźwiękonaśladowczych języka węgierskiego, żeby sprawić, że dla Węgrów Micimackó, czyli Kubuś Puchatek bo o nim tutaj mowa już od pokoleń należy do kanonu literatury. To dzięki niemu Koncz Zsusza zaśpiewała, że Minél inkább havazik, annál inkább hull a hó. Minél inkább hull a hó, annál inkább havazik... (Tu link do piosenki, dla tych co chcą posłuchać bądź pośpiewać wraz z Zsuzsą Koncz).
No cóż; pocieszające, że mimo tej dyskusyjności tematu czasem ktoś sięgnie po samą książkę, od której wszystko się zaczęło w myśl zasady: Pewnego dnia, gdy Puchatek nie miał nic do roboty, pomyślał sobie, że warto byłoby coś zrobić. Co do mnie, to:
Ps. I jeszcze tylko słowem o Karinthy'm. Zupełnie niedawno bo w 2008 roku, w ramach reanimacji polskiego zainteresowania literaturą węgierską wydana została powieść Podróż wokół mojej czaszki, w której autor opisuje w zaskakujący dla czytających sposób chorobę guza mózgu (to autentyczny element biografii Karinthy'ego). Jak dla mnie to ta powieść, wraz ze zbiorem satyrycznych miniatur szkolnych Tanár úr kérem (Dla polskich czytelników istnieje szansa wyszperania tłumaczenia z lat 50-tych w antykwariacie) oraz tłumaczenie Winnie the Pooh właśnie są trzema filarami literackiej spuścizny Węgra, nomen omen przyjaciela Kosztolányi'ego (o nim i o Kornelu Esti to już innym razem za to bardzo chętnie) - prawdziwego pióra węgierskiej (post)moderny.