Nie wiem, co skłania mnie w ostatnim czasie do wyboru lektur, ale zaczynam wierzyć, że to jakiś wrodzony czytelniczy masochizm. Zamiast potraktować książkę jako przyjemne wytchnienie, relaks po codziennym maglu, zadaję coraz to nowe literackie ciosy własnej i tak już nadwyrężonej zimową aurą psychice. Z serii literatura łatwa lecz niekoniecznie przyjemna, choć niewątpliwie ciekawa, będzie dziś mowa o Bidulu Mariusza Maślanki. Podobno autor żałuje, że nie zadebiutował tym tytułem pod pseudonimem. Nazwisko bohatera książki - Mleczko - podobnie jak dosyć oczywista zbieżność życiorysów autora i opisanego przez niego chłopca pewnie cokolwiek nadwyrężyły sferę prywatną Mariusza Maślanki. Ale chyba jednak było warto, bo w swoim czasie o Bidulu całkiem wiele mówiło się, nie tylko pod kątem wydawniczym. Dla nie wtajemniczonych: bidul to synonim domu dziecka. A życie w bidulu nie wtajemniczonym właśnie przybliżyć ma lektura książki Maślanki. Jakie ono jest? Brutalne jak na substytut dzieciństwa. Z drugiej jednak strony ten bynajmniej nie dziecinny świat to bagaż wychowanków bidula wyniesiony z domu rodzinnego razem z jedną parą przykrótkich spodni. Bidul to taki zwielokrotniony już przynajmniej przez liczbę podopiecznych patologiczny organizm, żyjący podług własnych praw i wyobrażeń na świat, społeczeństwo, międzyludzkie relacje. W tym temacie możnaby długo jeszcze, w zasadzie bez końca. Od czego są jednak blogi... Jednym z nagrodzonych w 2012 jest Na marginesie życia. To może i kontrowersyjny ale bardzo prawdziwy obraz rodzinnych patologii z własnego polskiego podwórka opisanych z perspektywy kuratora sądowego. Kto ma ochotę na pogłębienie zimowego dołka, na pewno się nie zawiedzie. A w samym Bidulu na szczęście przebija się pozytywny aspekt jednostki, której udało się mimo wszystko nie wyzbyć szlachetniejszych odruchów czlowieczeństwa, wznieść się ponad społeczne normy, których oddziaływaniu była poddawana przez całe dzieciństwo, zaryzykujmy opinię: wyrosnąć na dobrego człowieka? Może i zasługa bidula w tym niewielka a jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że rodzinny dom nie byłby wcale lepszą alternatywą.
A teraz niech każdy z Was pomyśli, ile miał szczęścia rodząc się dzieckiem własnych rodziców.