Moskwa późnym sobotnim wieczorem,
nasz pociąg wjeżdża na dworzec Leningradskij. Jak na końcówkę
września w rosyjskiej stolicy, jest całkiem ciepło. Poza tym dworcowy zgiełk,
zapach spalin i oleju napędowego zmieszanego z wyziewami rozgrzanych ciał
wylewających się z pociągowych wagonów pasażerów - wszystko do złudzenia
przypomina dworce innych europejskich metropolii, może jest tylko bardziej
intensywne, bo tuż obok znajdują się jeszcze Казанский вокзал
oraz Ярославский вокзал - moja pierwsza
moskiewska zagadka czytelnicza. Dopiero po chwili dostrzegam służby mundurowe,
wszędzie obecne twarze bez wyrazu, postaci bez jakichkolwiek cech
indywidualnych. Nie wiem, czy z czasem można to w sobie przemóc, ale ja do
końca naszej rosyjskiej podróży odczuwam strach przed ich milczącym,
rozkazującym sposobem bycia, i awersję do tej mieszaniny pogardy i poczucia
wyższości, którą wokół siebie roztaczają. Zaraz przypomina mi się
sformułowanie, które przynajmniej w języku polskim jest już reliktem
przeszłości: panie władzo... Tak, tutaj rzeczywiście od razu jasne
jest, kto ma władzę, a kiedy po raz kolejny prześwietlane są nasze dokumenty i
twarze, zaczynam denerwować się, jakbym naprawdę miała coś do ukrycia. Gorzej
jest tylko na lotniskach. Dlaczego tak długo przetrzymują A., żeby następnie
wypuścic go bez słowa wyjaśnienia? Tutaj się ono zwyczajnie nie należy.
Frankfurt (nad Menem), niespełna
dwa tygodnie później. Dzisiaj tłumy są tu jeszcze większe niż zwykle.
Przyjechałam wraz z H. i dziesiątkami tysiecy innych zainteresowanych na
międzynarodowe targi książki. To już 70-ty raz, choć dla mnie pierwszy. Frankfurter
Buchmesse świętuje rocznicę swojego istnienia wraz z Powszechną Deklaracją Praw
Człowieka ONZ. Trzydzieści
artykułów, które wydają się na równi oczywiste, co nierealne do
urzeczywistnienia... Tak samo dzisiaj, jak i w roku ich spisania. Ale jestem w
bezpiecznym Frankfurcie, w samym środku uprzywilejowanego świata
demokracji i dobrobytu białych Europejczyków, więc teoretycznie to wszystko nie
powinno być moim osobistym zmartwieniem. Zresztą, jestem we Frankfurcie dla
czystej przyjemności i to na niej próbuję się skupić. Do nowo wybudowanego
pawilonu, kształtem przypominającego dynię w wersji skandi, wchodzi Dmitry Glukhovsky (za polskim wydawcą
przejmuję angielską transkrypcję rosyjskiego imienia i nazwiska).
Z sympatii do autora chcę
wierzyć, że to autoironia, a nie brak dystansu do siebie samego, napędza styl mówienia
i poczucie humoru Glukhovsky´ego, który dość nieudolnie udaje zawstydzonego,
podczas kiedy moderatorka spotkania, Kerstin Holm opowiada
audytorium o kosmopolitycznym życiu, zdolnościach językowych oraz wielu
dotychczasowych sukcesach poniekąd młodego jeszcze pisarza (rocznik 1979).
Dmitry Glukhovsky opowiada o sobie i swoich książkach w języku niemieckim z
francuskim akcentem (o czym mu zresztą przy okazji wspomniałam...). Siedzę w
pierwszym rzędzie i dokładnie obserwuję jego mimikę i gestykulację.
Najwyraźniej dobrze się bawi robiąc co jakiś czas zdjęcia publiczności swoim
iPhonem, widać, że lubi skupiać na sobie uwagę. Choć szczerze mówiąc, słowa,
które padają, nie są szczególnym objawieniem. Wystarczyło przeczytać jedną
recenzję i blurba Tekstu, żeby czuć się tutaj absolutnie
poinformowanym, choć być może to po prostu kwestia maksymalnie okrojonego
czasu, jaki pozostawał do dyspozycji autora. Atmosfera jest luźna, Glukhovsky
żartuje właściwie ze wszystkiego, począwszy od siebie (mówi o sobie dysydent
kuchenny), po rosyjskie służby specjalne, które z premedytacją nazywa KGB zamiast FSB.
Sytuacja zmienia się diametralnie, kiedy niemiecka tłumaczka
Gluhowskiego, Franziska Zwerg odczytuje pierwsze akapity Tekstu:
Dworzec Jarosławski walił świeżością i spalinami z lokomotywy. Po kwaśnych oparach plackarty, po przeżartym dymem papierosowym żelazie wagonowych przedsionków osładzanych uryną, tu powietrza było za dużo: nadmiar tlenu od razu uderzał do głowy niczym czajura.Foto: Materiały prasoweDmitry Glukhovsky, "Tekst"Moskwy też było zbyt wiele, po świerkowych korytarzach otwierała się przed przyjezdnymi jak kosmos. Zakutani ludzie przeskakiwali z wagonów przez rów na peron, wyładowywali ściągnięte taśmą klejącą niebieskie chińskie torby w kratę, chwytali je w obie ręce i rozpędzali się wzdłuż peronów w stronę horyzontu jak szturmowce na pasach startowych lotniska. Horyzont był przydymiony i w tej mgiełce majaczyły przyjezdnym pałace, zamki i wieżowce.Ilja nie spieszył się bardziej od innych, nie wiosłował w tej ludzkiej rzece, ale dawał się jej nieść. Wdychał moskiewskie niebo, wpatrywał się w dal odwykłymi oczami, dziwił się w milczeniu. Kolory były żywe jak w dzieciństwie. Wyblakła listopadowa Moskwa kłuła po oczach.I choć do Moskwy przyjechał, to do środka jeszcze nie wszedł. Dworzec był ciągle terytorium otaczającej ją przepoconej i przetłuszczonej Rosji. Tak jak bangladeska ambasada jest w każdym możliwym sensie częścią terytorium państwa Bangladesz.Na końcu peronu było sito. Ilja rutynowo dojrzał je już z daleka, ponad głowami innych. Szare mundury, dobrze odżywione mordy, myszkujące, lepkie spojrzenia. Wprawne. Raz, raz, raz. I nawet służbowy pies na łańcuchu: pełne podobieństwo. On był tu, rzecz jasna, w innym celu. Pewnie po prostu węszy, szukając narkotyków, materiałów wybuchowych. Ale przecież i strach może wywęszyć.Ilja zaczął patrzeć w pustkę, żeby ominąć te myszkujące spojrzenia, żeby nie przyciągnęło go do nich. Zaczął myśleć o niczym, żeby czymś nie pachnieć.– Młody człowieku!Natychmiast posłusznie znieruchomiał. Jak oni go poznali? Po odcieniu skóry? Po zgarbionych plecach? Po pochylonej głowie? Jak pies rozpoznaje zwierzynę?– Pan podejdzie. Dokumenty.Oddał dowód. Przekartkowali do miejsca zameldowania, cmoknęli.– Skąd pan wraca?Kłamać, czy mówić prawdę? Nie będą przecież sprawdzać. Był… Był gdziekolwiek. Na urlopie. U babci. W delegacji. Jak oni to sprawdzą?– Odbywałem karę.– Zaświadczenie o zwolnieniu.Od razu innym tonem. Pańskim.Wyciągnął zaświadczenie. Porucznik odwrócił się z nim, poburczał do radiostacji, posłuchał, co mu odburknęli; Ilja stał w milczeniu, nie dyskutował. Był całkowicie czysty. Siedział od dzwonka do dzwonka: odmówiono mu przedterminowego zwolnienia.– Zresocjalizowałeś się, Iljo Lwowiczu? – porucznik odwrócił się w końcu do niego, ale nie oddawał zaświadczenia, nie wiedzieć czemu składał je na pół.Moskwa odjeżdżała w dal za jego plecami, kuliła się, jej niebo zmniejszało się i zwijało; gwar ludzi i ryk samochodów cichły. Porucznik swoim brzuchem, swoją piersią w panterkę, swoją gębą zastępował całą Moskwę. Ilja niby wiedział, że tamten nic mu nie zrobi. Po prostu trzeba dać mu teraz poczuć, że ma władzę. I wtedy da Ilji odejść. On po to tu stoi, po to wstąpił do służby.– Tak jest, obywatelu naczelniku.– Udajesz się do miejsca zamieszkania?– Do Łobni.– Adres zameldowania?– Depowska 6.Porucznik sprawdził w dowodzie, bez potrzeby mnąc wcześniejsze strony. Był pewnie w wieku Ilji, ale pagony go postarzały. Chociaż to Ilji, a nie jemu, przez ostatnie siedem lat każdy rok liczył się za trzy.– Jedziesz do domu. Masz prawo – mruknął tamten. – Dwieście dwudziesty óóósmy – przeczytał. – Kropka jeden. Co to? Kropka jeden. Przypomnij.– Produkcja. I handel. U mnie to było tylko przygotowanie do handlu, obywatelu naczelniku.Ilja patrzył mu nieco poniżej podbródka – pracownicy służb mają taki specjalny punkt, w który należy patrzeć podczas rozmowy. Nie w oczy i nie w ziemię.Smerf przeciągał czas, podobało mu się, że może go giąć jak kawałek drutu.Wtedy pies nagle zaszczekał na zagonionego Tadżyka z kraciastą jak u wszystkich torbą.– Dobra. Nie zapomnij się zarejestrować – porucznik wetknął Ilji jego zaświadczenie. – I nie handluj więcej.Ilja kiwnął głową, odszedł na bok, schował papiery do ciepłej wewnętrznej kieszeni, w której sam się krył podczas przesłuchania. Porucznik zajął się już Tadżykiem, Tadżyk był bardziej perspektywiczny.Sito go przesiało.Świat po wstrząśnieniu mózgu pomału wrócił do przytomności, zaczął rozmawiać.Ale teraz, kiedy Ilja podszedł do Moskwy bliżej, widział wszędzie tylko to, czego z daleka, z pociągu, nie dało się dojrzeć: mentów. Na placu przed dworcem, przy wejściu do metra, w holach i na stacjach. Całe stada, wszyscy z oczami owczarków. Chociaż może problem był nie w Moskwie, tylko w Ilji.
źródło:
https://kultura.onet.pl/fragmenty-ksiazek/dmitry-glukhovsky-tekst-fragment-ksiazki/z1hw62j
Już po pierwszych
słowach wspomnienia katapultują mnie z powrotem do Moskwy. Czuję tamte
dworcowe zapachy i ogarnia mnie dyskomfort psychiczny, jaki spotęgowany do
strachu, przeżywa bohater Glukhovsky´ego, choć on też nie ma sobie niczego do
zarzucenia. Przynajmniej jeszcze nie. Tekst nawet nie jest
powieścią z kluczem, jest po prostu kluczem do zrozumienia Rosjan, zwłaszcza
tych żyjących w Moskwie. Takich, którzy nie patrzą na Kreml jak na atrakcję
turystyczną, nie spędzają całego dnia na podziwianiu eksponatów (nieocenionych
zresztą) Galerii Tretiakowskiej. Jeśli kiedyś Rosja była krajem Puszkina i
Tołstoja, to teraz jest najbardziej krajem Glukhovsky´ego, on (być może nieco
na wyrost) jest Dostojewskim Rosji XXI. wieku, a jego Tekst współczesną
wersją Zbrodni i kary. Nestety nie było we Frankfurcie okazji, by
spytać Glukhovsky´ego o jego literackie wzorce i prototypy postaci Ilji.
Ale jasne jest, że autor zakończył tymczasowo swoją przygode ze światem sci-fi
i zajął się fikcją literacką na granicy rzeczywistości. Zamiast sieci
moskiewskiego metra w postnuklearnej oprawie mamy sieć systemu, politycznych i
społecznych zależności i te dwa światy oraz ich mieszkańców łączy jedna twarda
rzeczywistość: nie ma życia poza nimi.
Moje myśli krążą nadal na trasie
Frankfurt - Moskwa. Próbuję poskładać puzzle z tego co zobaczone, przeczytane i
zasłyszane. Uzmysławiam sobię jeszcze raz niesamowity zamysł twórczy, który
przyczynił się w znaczącym stopniu do sukcesu dotychczasowych książek Glukhovsky´ego.
Mianowicie fakt, że pisarz właśnie moskiewskie metro, ten monstrualny relikt
przeszłości uczynił kulisami swojej futurystycznej wizji ludzkości. Mnie samą
na każej kolejnej stacji metra w Moskwie na nowo uderzała obecność symboli i
nawiązań do czasów Związku Radzieckiego, państwa, które tak naprawdę nigdy nie
zostało rozliczone ze zbrodni wojennych, ludobójstwa i terroru. Wystarczy zejść
do moskiewskich podziemi, żeby zrozumieć, że ta przeszłość jest wciąż żywa i
przekłada się nie tylko na teraźniejszość, ale pewnie i na przyszłość. Rok
2033 jawi się nagle zupełnie nieodległy, jakkolwiek już sama myśl o tym
sprawia, że robi się człowiekowi jakoś nieswojo...
Zainteresowanym Glukhovsky´m
życzę ciekawej lektury, a poniżej prezentuję kilka impresji z moskiewskich
podziemi oraz z tegorocznych targów książki we Frankfurcie.
|
A to już Frankfurt nad Menem i
zapowiedź na rok 2019
|
Trzeba przyznać, że Polska
zaprezentowała się na targach we Frankfurcie
bardzo dobrze. Bogata i przede
wszystkim różnorodna oferta przyciągała
uwagę odwiedzających. Niestety
nie mogę tego samego powiedzieć
o stoisku węgierskim...
|
|
Bardzo miła dla oka wystawa
słowackich wydawców.
|
|
Gruzja była w tym roku gościem
honorowym frankfurckich targów książki.
|
|
Niestety język gruziński mimo
że optycznie
fascynujący był dość sporą
barierą. Jednak, jak widać,
nawet tutaj nie zabrakło
bodajże największego
sukcesu wydawniczego Mizielińskich.
|
|
Wbrew pozorom nawet impreza
kulturalna tego pokroju
pełna jest politycznych
akcentów. Tutaj statement
prezentowany przez
oficjalny personel obsługujący stoisko
gruzińskich wystawców.
|
A tymczasem tuż za
rogiem...
|
|
Wielkość dosłownie i w
przenośni, czyli Der Spiegel ze swoją
bogatą ofertą dyskusji
podiumowych przyciągnął prawdziwe
tłumy.
|
|
Już za chwilę to właśnie w tym
pawilonie odbędzie się...
|
... kolejne spotkanie
autorskie. Od lewej: Kerstin Holm, Dmitry Glukhovsky
oraz tłumaczka na j. niemiecki
autora, Franziska Zwerg
|
|
Autor Glukhovsky ze swoją nową
książką pt. Tekst
|
I jeszcze dwie
targowe inspiracje na sympatyczne oprawy domowych biblioteczek: