środa, października 24, 2018

Москва́ - Frankfurt


Moskwa późnym sobotnim wieczorem, nasz pociąg wjeżdża na dworzec Leningradskij. Jak na końcówkę września w rosyjskiej stolicy, jest całkiem ciepło. Poza tym dworcowy zgiełk, zapach spalin i oleju napędowego zmieszanego z wyziewami rozgrzanych ciał wylewających się z pociągowych wagonów pasażerów - wszystko do złudzenia przypomina dworce innych europejskich metropolii, może jest tylko bardziej intensywne, bo tuż obok znajdują się jeszcze Казанский вокзал oraz Ярославский вокзал - moja pierwsza moskiewska zagadka czytelnicza. Dopiero po chwili dostrzegam służby mundurowe, wszędzie obecne twarze bez wyrazu, postaci bez jakichkolwiek cech indywidualnych. Nie wiem, czy z czasem można to w sobie przemóc, ale ja do końca naszej rosyjskiej podróży odczuwam strach przed ich milczącym, rozkazującym sposobem bycia, i awersję do tej mieszaniny pogardy i poczucia wyższości, którą wokół siebie roztaczają. Zaraz przypomina mi się sformułowanie, które przynajmniej w języku polskim jest już reliktem przeszłości: panie władzo... Tak, tutaj rzeczywiście od razu jasne jest, kto ma władzę, a kiedy po raz kolejny prześwietlane są nasze dokumenty i twarze, zaczynam denerwować się, jakbym naprawdę miała coś do ukrycia. Gorzej jest tylko na lotniskach. Dlaczego tak długo przetrzymują A., żeby następnie wypuścic go bez słowa wyjaśnienia? Tutaj się ono zwyczajnie nie należy. 


Frankfurt (nad Menem), niespełna dwa tygodnie później. Dzisiaj tłumy są tu jeszcze większe niż zwykle. Przyjechałam wraz z H. i dziesiątkami tysiecy innych zainteresowanych na międzynarodowe targi książki. To już 70-ty raz, choć dla mnie pierwszy. Frankfurter Buchmesse świętuje rocznicę swojego istnienia wraz z Powszechną Deklaracją Praw Człowieka ONZ. Trzydzieści artykułów, które wydają się na równi oczywiste, co nierealne do urzeczywistnienia... Tak samo dzisiaj, jak i w roku ich spisania. Ale jestem w bezpiecznym Frankfurcie, w samym  środku uprzywilejowanego świata demokracji i dobrobytu białych Europejczyków, więc teoretycznie to wszystko nie powinno być moim osobistym zmartwieniem. Zresztą, jestem we Frankfurcie dla czystej przyjemności i to na niej próbuję się skupić. Do nowo wybudowanego pawilonu, kształtem przypominającego dynię w wersji skandi, wchodzi Dmitry Glukhovsky (za polskim wydawcą przejmuję angielską transkrypcję rosyjskiego imienia i nazwiska).

 Z sympatii do autora chcę wierzyć, że to autoironia, a nie brak dystansu do siebie samego, napędza styl mówienia i poczucie humoru Glukhovsky´ego, który dość nieudolnie udaje zawstydzonego, podczas kiedy moderatorka spotkania, Kerstin Holm opowiada audytorium o kosmopolitycznym życiu, zdolnościach językowych oraz wielu dotychczasowych sukcesach poniekąd młodego jeszcze pisarza (rocznik 1979). Dmitry Glukhovsky opowiada o sobie i swoich książkach w języku niemieckim z francuskim akcentem (o czym mu zresztą przy okazji wspomniałam...). Siedzę w pierwszym rzędzie i  dokładnie obserwuję jego mimikę i gestykulację. Najwyraźniej dobrze się bawi robiąc co jakiś czas zdjęcia publiczności swoim iPhonem, widać, że lubi skupiać na sobie uwagę. Choć szczerze mówiąc, słowa, które padają, nie są szczególnym objawieniem. Wystarczyło przeczytać jedną recenzję i blurba Tekstu, żeby czuć się tutaj absolutnie poinformowanym, choć być może to po prostu kwestia maksymalnie okrojonego czasu, jaki pozostawał do dyspozycji autora. Atmosfera jest luźna, Glukhovsky żartuje właściwie ze wszystkiego, począwszy od siebie (mówi o sobie dysydent kuchenny), po rosyjskie służby specjalne, które z premedytacją nazywa KGB zamiast FSB. Sytuacja zmienia się diametralnie, kiedy niemiecka tłumaczka Gluhowskiego, Franziska Zwerg odczytuje pierwsze akapity Tekstu:

Dworzec Jarosławski walił świeżością i spalinami z lokomotywy. Po kwaśnych oparach plackarty, po przeżartym dymem papierosowym żelazie wagonowych przedsionków osładzanych uryną, tu powietrza było za dużo: nadmiar tlenu od razu uderzał do głowy niczym czajura.Foto: Materiały prasoweDmitry Glukhovsky, "Tekst"Moskwy też było zbyt wiele, po świerkowych korytarzach otwierała się przed przyjezdnymi jak kosmos. Zakutani ludzie przeskakiwali z wagonów przez rów na peron, wyładowywali ściągnięte taśmą klejącą niebieskie chińskie torby w kratę, chwytali je w obie ręce i rozpędzali się wzdłuż peronów w stronę horyzontu jak szturmowce na pasach startowych lotniska. Horyzont był przydymiony i w tej mgiełce majaczyły przyjezdnym pałace, zamki i wieżowce.Ilja nie spieszył się bardziej od innych, nie wiosłował w tej ludzkiej rzece, ale dawał się jej nieść. Wdychał moskiewskie niebo, wpatrywał się w dal odwykłymi oczami, dziwił się w milczeniu. Kolory były żywe jak w dzieciństwie. Wyblakła listopadowa Moskwa kłuła po oczach.I choć do Moskwy przyjechał, to do środka jeszcze nie wszedł. Dworzec był ciągle terytorium otaczającej ją przepoconej i przetłuszczonej Rosji. Tak jak bangladeska ambasada jest w każdym możliwym sensie częścią terytorium państwa Bangladesz.Na końcu peronu było sito. Ilja rutynowo dojrzał je już z daleka, ponad głowami innych. Szare mundury, dobrze odżywione mordy, myszkujące, lepkie spojrzenia. Wprawne. Raz, raz, raz. I nawet służbowy pies na łańcuchu: pełne podobieństwo. On był tu, rzecz jasna, w innym celu. Pewnie po prostu węszy, szukając narkotyków, materiałów wybuchowych. Ale przecież i strach może wywęszyć.Ilja zaczął patrzeć w pustkę, żeby ominąć te myszkujące spojrzenia, żeby nie przyciągnęło go do nich. Zaczął myśleć o niczym, żeby czymś nie pachnieć.– Młody człowieku!Natychmiast posłusznie znieruchomiał. Jak oni go poznali? Po odcieniu skóry? Po zgarbionych plecach? Po pochylonej głowie? Jak pies rozpoznaje zwierzynę?– Pan podejdzie. Dokumenty.Oddał dowód. Przekartkowali do miejsca zameldowania, cmoknęli.– Skąd pan wraca?Kłamać, czy mówić prawdę? Nie będą przecież sprawdzać. Był… Był gdziekolwiek. Na urlopie. U babci. W delegacji. Jak oni to sprawdzą?– Odbywałem karę.– Zaświadczenie o zwolnieniu.Od razu innym tonem. Pańskim.Wyciągnął zaświadczenie. Porucznik odwrócił się z nim, poburczał do radiostacji, posłuchał, co mu odburknęli; Ilja stał w milczeniu, nie dyskutował. Był całkowicie czysty. Siedział od dzwonka do dzwonka: odmówiono mu przedterminowego zwolnienia.– Zresocjalizowałeś się, Iljo Lwowiczu? – porucznik odwrócił się w końcu do niego, ale nie oddawał zaświadczenia, nie wiedzieć czemu składał je na pół.Moskwa odjeżdżała w dal za jego plecami, kuliła się, jej niebo zmniejszało się i zwijało; gwar ludzi i ryk samochodów cichły. Porucznik swoim brzuchem, swoją piersią w panterkę, swoją gębą zastępował całą Moskwę. Ilja niby wiedział, że tamten nic mu nie zrobi. Po prostu trzeba dać mu teraz poczuć, że ma władzę. I wtedy da Ilji odejść. On po to tu stoi, po to wstąpił do służby.– Tak jest, obywatelu naczelniku.– Udajesz się do miejsca zamieszkania?– Do Łobni.– Adres zameldowania?– Depowska 6.Porucznik sprawdził w dowodzie, bez potrzeby mnąc wcześniejsze strony. Był pewnie w wieku Ilji, ale pagony go postarzały. Chociaż to Ilji, a nie jemu, przez ostatnie siedem lat każdy rok liczył się za trzy.– Jedziesz do domu. Masz prawo – mruknął tamten. – Dwieście dwudziesty óóósmy – przeczytał. – Kropka jeden. Co to? Kropka jeden. Przypomnij.– Produkcja. I handel. U mnie to było tylko przygotowanie do handlu, obywatelu naczelniku.Ilja patrzył mu nieco poniżej podbródka – pracownicy służb mają taki specjalny punkt, w który należy patrzeć podczas rozmowy. Nie w oczy i nie w ziemię.Smerf przeciągał czas, podobało mu się, że może go giąć jak kawałek drutu.Wtedy pies nagle zaszczekał na zagonionego Tadżyka z kraciastą jak u wszystkich torbą.– Dobra. Nie zapomnij się zarejestrować – porucznik wetknął Ilji jego zaświadczenie. – I nie handluj więcej.Ilja kiwnął głową, odszedł na bok, schował papiery do ciepłej wewnętrznej kieszeni, w której sam się krył podczas przesłuchania. Porucznik zajął się już Tadżykiem, Tadżyk był bardziej perspektywiczny.Sito go przesiało.Świat po wstrząśnieniu mózgu pomału wrócił do przytomności, zaczął rozmawiać.Ale teraz, kiedy Ilja podszedł do Moskwy bliżej, widział wszędzie tylko to, czego z daleka, z pociągu, nie dało się dojrzeć: mentów. Na placu przed dworcem, przy wejściu do metra, w holach i na stacjach. Całe stada, wszyscy z oczami owczarków. Chociaż może problem był nie w Moskwie, tylko w Ilji.
źródło: https://kultura.onet.pl/fragmenty-ksiazek/dmitry-glukhovsky-tekst-fragment-ksiazki/z1hw62j

Już po pierwszych słowach wspomnienia katapultują mnie z powrotem do Moskwy. Czuję tamte dworcowe zapachy i ogarnia mnie dyskomfort psychiczny, jaki spotęgowany do strachu, przeżywa bohater Glukhovsky´ego, choć on też nie ma sobie niczego do zarzucenia. Przynajmniej jeszcze nie. Tekst nawet nie jest powieścią z kluczem, jest po prostu kluczem do zrozumienia Rosjan, zwłaszcza tych żyjących w Moskwie. Takich, którzy nie patrzą na Kreml jak na atrakcję turystyczną, nie spędzają całego dnia na podziwianiu eksponatów (nieocenionych zresztą) Galerii Tretiakowskiej. Jeśli kiedyś Rosja była krajem Puszkina i Tołstoja, to teraz jest najbardziej krajem Glukhovsky´ego, on (być może nieco na wyrost) jest Dostojewskim Rosji XXI. wieku, a jego Tekst współczesną wersją Zbrodni i kary. Nestety nie było we Frankfurcie okazji, by spytać Glukhovsky´ego o jego literackie wzorce i prototypy postaci Ilji. Ale jasne jest, że autor zakończył tymczasowo swoją przygode ze światem sci-fi i zajął się fikcją literacką na granicy rzeczywistości. Zamiast sieci moskiewskiego metra w postnuklearnej oprawie mamy sieć systemu, politycznych i społecznych zależności i te dwa światy oraz ich mieszkańców łączy jedna twarda rzeczywistość: nie ma życia poza nimi.
Moje myśli krążą nadal na trasie Frankfurt - Moskwa. Próbuję poskładać puzzle z tego co zobaczone, przeczytane i zasłyszane. Uzmysławiam sobię jeszcze raz niesamowity zamysł twórczy, który przyczynił się w znaczącym stopniu do sukcesu dotychczasowych książek Glukhovsky´ego. Mianowicie fakt, że pisarz właśnie moskiewskie metro, ten monstrualny relikt przeszłości uczynił kulisami swojej futurystycznej wizji ludzkości. Mnie samą na każej kolejnej stacji metra w Moskwie na nowo uderzała obecność symboli i nawiązań do czasów Związku Radzieckiego, państwa, które tak naprawdę nigdy nie zostało rozliczone ze zbrodni wojennych, ludobójstwa i terroru. Wystarczy zejść do moskiewskich podziemi, żeby zrozumieć, że ta przeszłość jest wciąż żywa i przekłada się nie tylko na teraźniejszość, ale pewnie i na przyszłość. Rok 2033 jawi się nagle zupełnie nieodległy, jakkolwiek już sama myśl o tym sprawia, że robi się człowiekowi jakoś nieswojo...


Zainteresowanym Glukhovsky´m życzę ciekawej lektury, a poniżej prezentuję kilka impresji z moskiewskich podziemi oraz z tegorocznych  targów książki we Frankfurcie.


 
(Tak pusto na stacjach moskiewskiego metra jest dopiero na krótko przed jego zamknięciem.)

















 Ze znawcą tematu, A. studiujemy plan metra w Moskwie






A to już Frankfurt nad Menem i zapowiedź na rok 2019 




Trzeba przyznać, że Polska zaprezentowała się na targach we Frankfurcie 
bardzo dobrze. Bogata i przede wszystkim różnorodna oferta przyciągała 
uwagę odwiedzających. Niestety nie mogę tego samego powiedzieć
o stoisku węgierskim... 


Bardzo miła dla oka wystawa słowackich wydawców.






Gruzja była w tym roku gościem honorowym frankfurckich targów książki.








Niestety język gruziński mimo że optycznie
fascynujący był dość sporą barierą. Jednak, jak widać,
 nawet tutaj nie zabrakło bodajże największego
sukcesu wydawniczego Mizielińskich.




Poza tym Gruzini też znają Muminki :)




Wbrew pozorom nawet impreza kulturalna tego pokroju
pełna jest politycznych akcentów. Tutaj statement
 prezentowany przez oficjalny personel obsługujący stoisko 
gruzińskich wystawców.



A tymczasem tuż za rogiem...





Wielkość dosłownie i w przenośni, czyli Der Spiegel ze swoją
bogatą ofertą dyskusji podiumowych przyciągnął prawdziwe
tłumy.





Już za chwilę to właśnie w tym pawilonie odbędzie się...






... kolejne spotkanie autorskie. Od lewej: Kerstin Holm, Dmitry Glukhovsky
oraz tłumaczka na j. niemiecki autora, Franziska Zwerg 






Autor Glukhovsky ze swoją nową książką pt. Tekst





I jeszcze dwie targowe inspiracje na sympatyczne oprawy domowych biblioteczek: