Mała Mi kończy pierwszy rok swojego samodzielnego jestestwa, czas zatem na relację o postępach rocznego czytelnika.
Zacznijmy od tego, że usypiające właściwości czytania mojemu dziecku aktualnie zupełnie nie mają zastosowania. Lektura przed snem kończy się brakiem jakiejkolwiek senności malucha ergo niezbyt wolnym wieczorem rodziców. Czytanie na dobranoc odłożone zostało na czas nieokreślony i rzecz jasna nie omieszkam wspomnieć na bq, kiedy w końcu stanie się nieodłącznym elementem naszej rodzinnej wieczornej rutyny. Co do dziennych poczynań czytelniczych Małej Mi, to na razie pozostaliśmy przy książeczkach wydawanych na papierze kartonowym w trosce o zasoby biblioteki własnej i miejskiej - Pech chciał, że ostatnio właśnie z takiej wypożyczonej nowości wydawniczej, o której napiszę przy innej okazji, udało się Małej Mi wydrzeć kilka stron...
Onomatopeja czyli bardziej po polsku dźwiękonaśladownictwo to środek wyrazu, który roczne dziecko ceni sobie najbardziej, więc ćwiczę się w szeleszczeniu, syczeniu i wszelakich możliwych poburkiwaniach. Jako, że świat dźwięków i obrazów staje się dla mojej córki coraz bardziej spójny, interesuje ją wszystko to, co da się w jakiś sposób naśladować, więc przede wszystkim zwierzęta, a ostatnio także Indianie, przynajmniej tacy z wyobrażenia Karla May'a... Zamiast czytać, oglądamy obrazki i dokładamy do nich dźwięk, co okazuje się wcale łatwe, bo "jak robi" na przykład pingwin albo krokodyl?! Prócz tego dzięki zapobiegliwości babci Małej Mi nastała w naszym domu era słuchowisk i to tych, które sama pamiętam z własnego dzieciństwa i które z czystym sumieniem mogę polecić nawet najbardziej wymagającym rodzicom, bo w przeciwieństwie do audiobooków z literaturą dziecięcą wykorzystują nie tylko tekst ale i muyzkę i pełne są melodyjnych piosenek. W Polsce znajdziecie całą serię takich słuchowisk szukając w Internecie pod hasłem bajki-grajki.
Poniżej zamieszczam okładki retro naszych bajkowych faworytów. Może coś Wam się skojarzy, przypomni...