niedziela, grudnia 16, 2012

Kolejne Boże Narodzenie u Borejków - post z myślą o M. przy okazji McDusi


Tak się jakoś złożyło, że Boże Narodzenie za pasem, nowy tom Jeżycjady leży już czas jakiś na półkach księgarń tymczasem M. - bądź co bądź rodowita Wielkopolanka, co to właśnie w święta błąka się po Ameryce Południowej, wyznała mi, że książek Małgorzaty Musierowicz nigdy nie czytała. Nie ma jednak lektury nie do nadrobienia i niech o tym zaświadczy nawet siostra moja, która w lat kilkanaście po daremnym przymusie szkolnym z własnej nieprzymuszonej woli i pewnie z tym większą przyjemnością przeczytała W pustyni i w puszczy. Albo A., którą z dorosłej czytelnicki-sceptyczki przemieniłam w prawdziwą fankę Tomasza NN lepiej wszystkim znanego pod pseudonimem Pan Samochodzik.

A właśnie pod choinką jakieś trzy lata temu znalazłam komplet książeczek opowiadających historię rodziny i przyjaciół Borejków - moją własną Jeżycjadę! Ten prezent miał charakter wielce symboliczny, tym samym mój własny księgozbiór osiągnął kolejny stopień niezależności od tego macierzystego i własny dom stał się prawdziwszym Domem gotowym na nadejście kolejnego pokolenia czytelniczego. Bo książki Małgorzaty Musierowicz czytało się w u nas co czas jakiś od nowa na przemian i wedle indywidualnych upodobań. Każda z żeńskiej części rodziny wtajemniczona była w pewne niezrozumiałe dla osób spoza tego magicznego czytelniczego kręgu powiedzenia i szczegóły borejkowych perypetii, każda z nas miała postać, z którą się identyfikowała (moją była Pulpecja co stało się niemałym udręczeniem przed maturą), każda miała jakiegoś swojego ulubionego absztyfikanta (a zatem przyznaję -był nim Baltona) i spory wybuchały tylko po ukazaniu się kolejnej książeczki - mianowicie o czytelniczą palmę pierwszeństwa. I kiedy patrzę na własny już zbiór, brakuje mu właśnie tej patyny lat czytania, luźnych stronnic, gdzie niegdzie śladu po czekoladzie albo odcisku kociej łapy mimo jak najlepiej wpojonego szacunku dla wartości książki. I wszystkie te spustoszenia to dowody na długoletnią dobrą znajomość. To trochę tak jakby przez całe minione lata siedzieć w przytulnej gwarnej kuchni na Roosvelta i niezauważonym być świadkiem miłosnych kataklizmów, rodzinnych katastrof i dorastać razem z kolejnymi pokoleniami Borejków. Prawda, że aktualna McDusia nie ma w sobie wiele z tamtej młodziutkiej Kreski bo i nasza współczesność nie bardzo podobna jest do tamtych lat jakoś tak wspaniale oddanych przez Małgorzatę Musierowicz, która nawisem mówiąc według oceny własnej (pewne spotkanie autorskie dawno temu w Toruniu) jest pierwowzorem borejkowego typu urody - patrz ilustracje autorki. Ten sentyment jakoś nierozerwalnie łączy się w moim pojęciu ze świąteczną atmosferą bo i święta poznańskiego klanu zawsze były czasem wyjątkowym, w rzeczywistości niekoniecznie błogim i spokojnym ale intensywnie rodzinnym i emocjonalnym czasem konsolidacji. Idea świątecznego ślubu też nie jest innowacją ale czym to szkodzi, czytelnik tak naprawdę cieszy się na te borejkowe tradycje, to jak strojenie choinki w długouchego anioła Nutrii... i niech mi niewtajemniczeni nie mieją za złe tego niezrozumiałego wywodu.
Wszystkim Wam życzę chociaż raz jeden Świąt spędzonych wspólnie z rodem Borejków a dla Ciebie droga M. wkrótce po powrocie z Chile rozpocznie się magiczna podróż po poznańskiej dzielnicy Jeżyce - pierszy tom przygód czeka już przygotowany...


Źródło: www.musierowicz.com.pl