sobota, marca 28, 2015

Trochę o Márai´u i niezupełnie na temat

Kolejny raz w Budapeszcie, tym razem inaczej, nie tylko dlatego, że pierwszy raz z dwójką dzieci i jednocześnie bez A., powód wyjazdu też niezbyt urlopowy. Co prawda wieczory na lekturę są, za to sama lektura nie do końca dopisała. Miało być klasycznie, więc zabrałam ze sobą entą już powiastkę (opowiadanie?) Márai´a. Siostra nie ukazała się jeszcze w polskim tłumaczeniu. Jeszcze. Trzeba wiedzieć, że Sándor Márai pisał z wręcz obsesyjnym zacięciem, jego literacka spuścizna jest niezmierzona. Z drugiej strony, kto wie, czy Teresa Worowska nie tłumaczy z jeszcze większym zawzięciem, niż pisał sam Márai, tłumaczy zresztą nie tylko jego. Dość, że to prawdziwa furia twórcza i przegadałaby (lub przetłumaczyła) każdego, tak samo po polsku, jak i po węgiersku, o czym miałam możliwość przekonać się osobiście. Oszczędziło mi to zresztą pracy, bo fragment z Siostry, który jako ciekawostkę zamieszczam na bq poniżej, ukazał się w Zeszytach Literackich właśnie w tłumaczeniu Teresy Worowskiej. 

Warszawa padła. Jak bliscy duchowo byli mi Polacy - naród, nad którym ciążyło fatum, uparte i nieubłagane fatum! Polegało ono na tym, że co jakiś czas spadało na nich nieszczęście. Taki był prawdziwy sens ich losu: z jak dziką siłą, z jakim uporem zmartwychwstawali z niedoli! Pewnie już dawno by znikli, gdyby spokojniejszy los dał im możliwość wygodniejszego i bezpieczniejszego bytowania, może wyniszczyliby się sami, poddając temu wszystkiemu, co w ich naturze polskie, swobodne, niedbałe. A tak, zostali spętani przez niewolę i surowy wyrok historii nakazujący im żyć wśród wielkich, rozbójniczych narodów, zawsze przegrywając, zawsze się podnosząc i zawsze na sposób polski, głośno, z przesadą, lecz jednocześnie z wielkim staraniem, w piękny sposób; to naród, który odczuwa muzykę od wewnątrz, bezpośrednio. Tak rozmyślałem, czytając wieczorną gazetę, której wielkie tytuły obwieszczały, że Warszawa padła, a potem pomyślałem o Chopinie. Cóż ja mogę zrobić dla Polaków? Potrafię przemówić tylko językiem muzyki, i teraz, kiedy rzężenie śmiertelnie zranionego narodu rozlega się w całym świecie, nie mogę uczynić nic innego, tylko przywołać w europejskiej sali koncertowej najbardziej szlachetne dźwięki, jakimi ten naród przemawiał do świata: muzykę Chopina. Niech inni mówią o polityce, w tej chwili, w której wojska niemieckie rzuciły się na ciało tego ludu, ja zagram we Florencji Etiudę As dur... Allegro sostenuto. I pozostałych dwanaście etiud z opusu dwudziestego piątego. To wszystko, co mogę zrobić. A po Chopinie niechaj w tej samej sali koncertowej zabrzmi muzyka innego narodu, który także dał światu niezwykłe dźwięki, ApassionataBeethovena, to będzie najlepsza odpowiedź na wszystko w chwili, gdy huczą polskie i niemieckie działa. Bo muszę coś zrobić, artysta nie może pozostać niemy, kiedy dwa narody, polski i niemiecki, splatają się w śmiertelnym uścisku. Niech obie dusze przemówią w jednej europejskiej sali koncertowej - dwa światy, dwa przeciwieństwa! Choć to, o czym mówi ich muzyka, jest czymś straszliwie jednym... Czy zagrać na bis? Może Czajkowskiego, by chwila historyczna stała się pełna? Niech się odezwie także kompozytor rosyjski, kiedy polski i niemiecki przekrzyczą siłą muzyki to, czemu ziemski gniew z tak straszliwą siłą zaprzecza: harmonię. Tego wieczoru, kiedy skapitulowała Warszawa, w pociągu wiozącym mnie do Italii naprawdę tak myślałem. I wiedziałem, że niezależnie od patosu, którym tłumaczę moje przedsięwzięcie, jest ono czymś więcej od trafnego pomysłu. To pewien rodzaj służby, ambasador miał rację. Ożywię muzykę polską, niemiecką i rosyjską w świecie, który teraz i jeszcze długo nie chce słuchać niczego poza własnym śmiertelnym jękiem.

Cytat długi, ale całkiem ciekawy. Zwłaszcza z polskiej perspektywy: nasz rodzimy mesjanizm z węgierskiego punktu widzenia. Cała Siostra też zresztą zapowiadała się nieźle, pełna Márai´owych tematów kluczy: misja artysty, estetyka choroby, destrukcyjna moc uczucia itd. Niestety pod koniec jakoś wszystko się rozmemłało, jakby wraz z upływem czasu sam autor stracił koncept, jak się z całością uporać i dobrnąć do końca. Jestem pewna, że za kilka tygodni zupełnie wywietrzeje mi z pamięci ta moja ostatnia lektura, za to bez problemu przypomnę sobie o dowcipie, który przeczytałam w tym samym czasie na Węgrzech. Brzmiał on tak:

Dwa mole wychodzą z kina i jeden mówi:
-Dobry był ten film ale książka lepsza...