niedziela, listopada 30, 2014

Na pograniczu życia i śmierci, medycyny i literatury czyli rzecz o Wagnerze i Karinthym



Co mają ze sobą wspólnego Frigyes Karinthy i David Wagner? Na pierwszy rzut oka - niewiele, na drugi - niewiele więcej... Tematyka bq każe przypuszczać, że łączy ich pisarska profesja i jest w tym już jakiś ułamek prawdy. Dość jednak wspomnieć, że kiedy malutki David rodzi się w 1971 roku, Karinthy nie żyje już od ponad trzech dekad. Inne czasy, inne światy, niewątpliwie inne temperamenty. Podczas kiedy Wagner w tym roku gościnnie objął katedrę literatury powszechnej na uniwersytecie w Brnie, Karinthy, mimo szerokich zainteresowań i mniej lub bardziej zdyscyplinowanego uczęszczania na zajęcia akademickie nigdy nie zdobył dyplomu wyższej uczelni. Myślę, że głęboko w sobie nosił kompleks tego zaniedbania i zasłanianie się ironią czy komizmem było tylko grą pozorów. Niemniej Karinthy stał się na Węgrzech wielki jeszcze za swojego życia (było już na ten temat małe co nieco na bq ), śmiem twierdzić, że do takiej sławy Davidowi Wagnerowi we własnym kraju jeszcze sporo brakuje, choć po ostatnich wyróżnieniach jest niewątpliwie na dobrej drodze, by nazwisko Wagner niekoniecznie kojarzyło się z monumentalnymi operami o postromantycznych ciągotach, czyli krótko rzecz ujmując - z Richardem. Zresztą, z Wagnerami w Niemczech, jak z naszymi rodzimymi Kowalskimi - jest z czego wybierać...

Wracając jednak do pytania: Co mają ze sobą wspólnego Frigyes Karinthy i David Wagner?... Obydwoje doświadczyli choroby śmiertelnie zagrażającej ich życiu i obydwoje opisali swoje przeżycia (sic!) wzbogacając tym w istotny sposób literaturę. Każdy z nich znalazł swój własny sposób literackiego ujęcia tematu i obydwa uważam za równie ciekawe.

Leben Wagnera jest książką dopiero co wydaną, rozreklamowaną przez przyznaną jej na targach w Lipsku nagrodę. Nie pierwsza i oby nie ostatnia książka Davida Wagnera, który z chorobą zmaga się od dziecka. Pisze o niej trochę jak o uciążliwym towarzyszu podróży, do którego zdążyło się już przyzwyczaić. Pisze trochę melacholijnie, trochę ze swadą, tak jak każdy kolejny dzień przynieść może zmianę samopoczucia, oddalenie lub przyspieszenie wyroku, który zapadł już dawno temu. Życie Wagnera to dialektyczny obraz rzeczywistości, ma swoją wartość i miarę poprzez ciągłą konfrontację ze śmiercią albo raczej z jej możliwością.

Karinthy doświadczył własnej śmiertelności inaczej, dlatego też inaczej ją opisał. Podróż wokół mojej czaszki to coś jakby reportaż w konwencji literackiej, nie mający do końca sprecyzowanych ram gatunkowych. O ile u Wagnera motyw zagrożenia życia jest pewną stałą, rozciągniętym w czasie stanem, dla Karinthy'ego to stosunkowo krótki i bardzo intensywny epizod w życiu: od pierwszych objawów choroby przez diagnozę guza mózgu po operację z miejscowym znieczuleniem i pobieżnie tylko wspomniany okres rekonwalescencji. Karinthy jakby do końca nie przestał się dziwić, że to wszystko spotkało właśnie jego i próbuje to zdziwienie przełożyć na emocjonalny dystans do własnego położenia.

Szkoda, że książkowy happy end potrwał tak krótko bo zaledwie dwa lata i nasz dzielny Karinthy ostatecznie umiera na wylew. Szczęśliwie tytuł Wagnera to Życie - dzięki udanej transplantacji, przezwyciężonych myślach samobójczych, własnej sile i motywacji. Dla Davida Wagnera życie to codziennych zmagań z własną ułomną fizycznością ciąg dalszy, dla nas, czytelników nadzieja na kolejne dobre książki jego autorstwa.

niedziela, listopada 09, 2014

Lektury Małej Mi: Pop up, czyli czytać w 3D!

Jako, że koncentracji Małej Mi nie starcza jeszcze na lekturę baśni Andersena (póki co udało mi się przeczytać jej tylko Calineczkę), ani często nawet na krótsze epizody z życia węgierskiej pary Bogyó i Babóca (to cieszące się u "bratanków" ogromną popularnością postaci chłopca-ślimaka i dziewczynki-biedronki stworzone przez Erikę Bartos), czytamy sobie trochę inaczej, bardziej interaktywnie i innowacyjnie. Wybieram Małej Mi książki według własnych preferencji estetycznych, a ona dokonuje ostatecznego wyboru, co naprawdę się jej podoba. Czasami nieco się w tych zapatrywaniach mijamy, ale ostatnio wspólnie odkryłyśmy magię książek trójwymiarowych, z angielskiego nazywane książkami pop up. Taka forma książek cieszy się zresztą największą popularnością właśnie na anglosaskim rynku wydawniczym. Myli się jednak ten, kto sądzi, że pop up booki są z założenia książkami dla dzieci, ponieważ te misternie poskładane dzieła sztuki są często przeznaczone właśnie dla dorosłego odbiorcy. Nie tak znów dawno temu sprezentowano mi pewną zupełnie poważną książkę trójwymiarową 600 Black Spots Davida A. Cartera. Książki trójwymiarowe Małej Mi nie są aż tak abstrakcyjne, jednak nie mniej fascynujące. Myślę że pobudzają dziecięcą fantazję, a że rozwój mowy - to pewne...

Poniżej, dla zachęty, kilka zdjęć pop up booków w dwóch ujęciach - dla dorosłych i maluchów.



David A. Carter, 600 Black Spots



David A. Carter, 600 Black Spots



David A. Carter, 600 Black Spots




Bestseller Erica Carle w wersji 3D, czyli po polsku Bardzo głodna gąsienica jako pop up.



Eric Carle, Bardzo głodna gąsienica



Eric Carle, Bardzo głodna gąsienica



Eric Carle, Bardzo głodna gąsienica