środa, grudnia 16, 2015

Adwentowe słabostki

Na przekór tej całej końcoworocznej bieganinie w grudniu moja codzienność nieco zwalnia: jakoś mniej mi się chce... i dni coraz krótsze... Podczas adwentu wieczorami zapalamy wszelkie możliwe światełka i świeczki i to nastraja bardziej romantycznie, co zwykle przekłada się na moje lektury, ba, nawet na filmy. Co roku zamiast Kevina samego gdziekolwiek oglądamy z A. Love actually, jedną z niewielu komedii romantycznych, do których warto, moim zdaniem, powrócić. Potem przychodzi czas na słuchanie Joni Mitchell i wreszcie na jakąś dobrą książkę, która chwyci za serce i albo je pokrzepi albo roztrzaska na kawałki. Takie moje adwentowe słabości to w tym roku Villette Charlotte Brontë, powieść, o której mówi się, że jest prekursorem strumienia świadomości na długo przed literaturą Wirginii Wolf (o której koniecznie musimy tutaj jeszcze porozprawiać, choć już nie w tym roku) i jest rzeczywiście chyba najbardziej dojrzała z wszystkiego, co do tej pory autorstwa Ch. Brontë czytałam. A poza tym... Pamiętacie jeszcze zeszłoroczną książkę pod choinkę?... Tak!! Nowy tomik Jeżycjady już w księgarniach i co o wiele ważniejsze, już w mojej domowej biblioteczce. Nie mam nic przeciwko, jeśli Małgorzata Musierowicz zechce zrobić z tego wydawniczego interwału tradycję: kolejna porcja borejkowych perypetii na coroczne Mikołajki. I niech sobie krytykują, że staromodna i zachowawcza, a ja cieszę się jak dziecko na tę wspaniałą rodzinę, na ich kulturalne życie, na wszechobecność mądrych książek no i na te szczere porywy serc kolejnych generacji sympatycznych rudzielców (uogólniając). Ad rem (Że też na studuach tak bardzo obrzydzili mi łacinę!) - jak powiedziałby senior Borejko - to chyba więcej niż feblik, to takie czytanie, od którego robi się człowiekowi bardzo ciepło nawet wtedy, gdy marzną stopy i wszystko dookoła straszy ponurą szarością.

I jeszcze ilustracja Małgorzaty Musierowicz dla podkolorowania adwentowego nastroju:


Projekt okładki na Noelkę. Źródło: www. musierowicz.com.pl