Pewnego dnia, zaledwie zabraliśmy się do roboty, Lasse powiedział do Ollego:
- Petruska saldo bumbum.
A Olle odpowiedział:
- Kolifink, kolifink.
A Bosse:
- Mojsi dojsi filibom ararat.
Zapytałyśmy ich, co to ma znaczyć, a Lasse odpowiedział, że jest to specjalny język, który tylko chłopcy rozumieją. Dla dziewczynek jest za trudny.
To cytat z Dzieci z Bullerbyn, książki, którą kiedyś czytała mi Mama, a teraz ja czytam ją moim dzieciom. Trudno nagiąć ją do dzisiejszych realiów, podobnie jak wiele innych klasyków literatury (nie tylko) dziecięcej, a jednak rok 2018 trwale zmienił coś w naszej świadomości i nagle z sympatycznych urwisów Lasse, Bosse i Olle stali się w moich oczach zalążkami męskich szowinistów. Co się stało? Na hasło #metoo wysypały się całe stosy trupów z szaf, w najróżniejszym stadium rozkładu. Pomijając fakt tragedii, traumy czy choćby poczucia krzywdy i dyskomfortu ofiar wszystkich tych historii #metoo jest z punktu widzenia społecznego niesamowicie pozytywne, wręcz przełomowe. Pierwszy raz kwestia nadużycia władzy, pozycji, seksizm czy wręcz przemoc na tle seksualnym stały się tematem światowej dyskusji, a jej głosem (często głosem ofiar) jest głównie głos kobiety (niestety). Zmienia się dzięki temu nasza świadomość, uwrażliwia percepcja, także kultury i sztuki. A to z kolei generuje dyskusje, wcale łatwe czy oczywiste. Bez Internetu ten gobalny zasięg #metoo nie byłby możliwy, ale Internet nie jest już tylko medium, jest o wiele potężniejszym narzędziem, ma wręcz moc sprawczą. Jeszcze całe lata przed cezurą #metoo autorki i designerki Elena Favilli i Francesca Cavallo zaczęły zastanawiać się nad tymi klasycznymi lekturami dla dzieci. Być może nie na przekór Astrid Lindgren (która bądź co bądź oprócz urwisów z Bullerbyn stworzyła też postać dziewczynki najsilniejszej na świecie; Pipi Pończoszanki), ale na pewno z niechęci do archetypu księżniczki, którą nieudolny acz hojny król oddaje niczym krowę w nagrodę za uratowanie własnego królestwa. Współczesna literatura dziecięca niby zdołała się z tą wizją kobiecego losu zawsze w cieniu walecznego samca, czy to szewca czy innego zakutego łba rozprawić, niemniej nadal pokutują wyobrażenia, że każda z płci powinna posiadać swoje odrębne światy zainteresowań, podobnie jak nadal rozdzielna jest kolorystyka konfekcji dziecięcej. Panie Favilli i Cavallo miały pomysł na inne losy bohaterek dziecięcych książek, losy z życia wzięte, zresztą, zobaczcie sami...
I to właśnie dzięki Internetowi, a raczej dzięki użytkownikom portalu kickstarter Opowieści na dobranoc dla młodych buntowniczek, bo taki jest tytuł polskiego przekładu Rebelgirls stały się największym sukcesem wydawniczym w historii crowdfundinguu. Autorki Favilli i Cavallo wcześnie wyczuły nadchodzące zmiany, a niesamowity odzew społeczności kickstartera był sukcesem wydawniczym in spe. Wydać książkę bez znajomości i uciążliwych układów z wydawnictwem, bez utarczek z lektorem, to też dobrodziejstwo Internetu. Może zabraknie wspomnień, jakie stały się udziałem chociażby J.K. Rowlling, kiedy kolejne wydawnictwa odrzucały jej opowieści o dzisiaj kultowym już Harrym Potterze, a sama autorka, aktualnie milionerka, zdana była na zapomogę socjalną, ale z drugiej strony ta forma publikacji jest jednocześnie najlepszą metodą prognozy sukcesu wydawniczego. Dla samych wydawnictw to ostatecznie też możliwość dobrego dealu na zakup tzw. copyright bez większego ryzyka. Poza wymiernym sukcesem liczonym w ilości sprzedanych egzemplarzy, jest jeszcze ten osobisty, często o wiele ważniejszy. W tym roku H. zrobiła reklamę książki wydanej przez Klub Polki na Obczyźnie. Jako, że A. nie tylko dotarła do tytułu Świat według Polki, ale też podarowała mi jeden jego egzemplarz (za co bardzo dziękuję), miałam okazję poczytać o moich rodaczkach, często również blogerkach, które szukają szczęścia na całym świecie, od Kanady po Wietnam, od Finlandii po Egipt. Nomen omen książka napisana przez kobiety dla kobiet. Może nie kawał porywającej literatury (poziom jest zbyt różnorodny a teksty krótkie, choć znajdują się wśród nich także prawdziwe perełki), ale na pewno budujący akt emancypacji: Jestem polską kobietą i daję sobie radę gdziekolwiek, choćby i wśród pustynnych nomadów. A poza tym udało się wydać książkę o tych emigracyjnych doświadczeniach (Uwaga, do tematu wrócimy już w styczniu)! To taki pozytywny aspekt #metoo: więcej kobiecej solidrności i więcej siły na zamiary, trawestując Mickiewicza, który choć kobietą nie był, to przynajmiej także poznał uroki i bolączki emigracji.
Niemiecki tygodnik Der Spiegel pod wpływem debaty #metoo wydał w tym roku numer (41 z datą 10.10.2018) poświęcony wyłącznie kobietom, głównie zresztą niemieckim. I lektura tego czasopisma uświadamia cały dylemat żeńskiej części społeczeństwa: stoimy w bolesnym rozkroku, jeśli to jeszcze nie szpagat, między przymusem, a czasem nawet chęcią bycia kobietą z całą wynikającą z tego faktu fizycznością, a próbą odebrania mężczyznom prymatu wiedzy, władzy, statusu społecznego, finansowego. Taka forma równouprawnienia jest atakowana nie tylko przez mężczyzn ale i przez niektóre kobiety. I nie ma zgodnej odpowiedzi na pytanie, czy prawdziwa feministka powinna wbijać się w seksowne ciuchy, nawet jeśli to jej własna decyzja, skoro tym samym staje się potencjalnym obiektem seksualnym...? A czy powinna rodzić dzieci? Że już nie wspomnę o kobietach, które z pełną świadomością traktują swój seksapeal jako narzędzie i środek do celu. Niemcy to kraj, którym od trzynastu lat rządzi kobieta. Kiedy Angelę Merkel spytano podczas jednej z debat politycznych o to, czy jest feministką, zwykle perfekcyjnie opanowana pani kanclerz wyraźnie się speszyła i po chwili zastanowienia odparła, że chyba nie. Ambaras Angeli Merkel łatwo zrozumieć, bo feminizm jest trochę jak pomieszanie komunizmu z ekstrawagancją, ciężko na dobrą sprawę się w nim połapać. Za to Angela Merkel jest z pewnością kobietą, jedną z niewielu na tak ważnym stanowisku i bez najmniejszych kompleksów wobec swoich męskich kontrahentów pełni swoje funkcje. I mimo że, inaczej niż mężczyźni jej pokroju, postrzegana jest często przez pryzmat swojej fizyczności, albo przynajmniej garderoby, to już nie jej problem, a nasze osobiste #metoo. Bo każdy ma jakieś własne zadanie domowe w tej kwestii. Moim jest uparte wkładanie figurki strażaczki do zabawkowej remizy Bobka, z której wyrzucana jest za fakt bycia kobietą i czytanie Małej Mi Opowieści na dobranoc dla młodych buntowniczek, tak, żeby jej marzenia nie kończyły się na ślubie z księciem. Oczywiście czytać i oswajać z równouprawnieniem trzeba i małych mężczyzn, bo niedaleko pada małpa od jabłoni* (genialne połączenie darwinizmu z ewolucją wg. Biblii, nieprawdaż??). Autorki Elena Favilli i Francesca Cavallo były także świadome tej potrzeby i po drugim tomie Rebelgirls ukazał się tytuł Stories for Boys Who Dare to be Different**. Ja tymczasem obojgu dzieciom razem czytam o perypetiach Jasia i Janeczki spisanych przez Annie M.G. Schmidt, której nagrodę im. H.Ch. Andersena w 1988 roku wręczała sama Astrid Lindgren. Nie tylko dlatego, że Schmidt była kobietą o imponującym charakterze i kręgosupie moralnym, ale przede wszystkim dlatego, że Jaś i Janeczka są równowartościowymi charakterami: mają naprawdę po równo za uszami!
* Przyznaję, że pomysł na tę innowatorską wersję starego powiedzenia został zaczerpnięty z lektury Speck lass nach! Bastiana Sicka, czyli autora kultowej rubryki Zwiebelfisch, guru germanistów i germanofilów, a mnie zawdzięczacie tylko jego błyskotliwy przekład...
** Niestety nieco się zapędziłam zwiedziona łudząco podobną szatą graficzną, jednak to co napisałam jest nieprawdą: Tytuł Stories for boys who dare to be different (Opowieści dla chłopców, którzy chcą być wyjątkowi) jest autorstwa Bena Brooksa. Mój błąd uświadomił mi nomen omen dopiero prezent urodzinowy dla Bobka od P. i O. w postaci tej właśnie książki. Dziękuję w imieniu własnym oraz solenizanta!
** Niestety nieco się zapędziłam zwiedziona łudząco podobną szatą graficzną, jednak to co napisałam jest nieprawdą: Tytuł Stories for boys who dare to be different (Opowieści dla chłopców, którzy chcą być wyjątkowi) jest autorstwa Bena Brooksa. Mój błąd uświadomił mi nomen omen dopiero prezent urodzinowy dla Bobka od P. i O. w postaci tej właśnie książki. Dziękuję w imieniu własnym oraz solenizanta!