Niektórzy lubią poezję... choć takich zadeklarowanych miłośników nie ma zbyt wielu - tak można bardzo pobieżnie streścić utwór Wisławy Szymborskiej pt. Niektórzy lubią poezję. Ja raczej poezję lubię. I to, że mało jej na bq podyktowane jest faktem, że zdecydowanie bardziej lubię lirykę czytać, niż komentować. Jest coś bardzo osobistego w tym, jak czytamy wiersze, jak je rozumiemy i przeżywamy.
Dzisiaj święto zakochanych i nie będę narzekać, że to komercja, nakręcanie kapitalistycznej maszynki do mielenia pieniędzy i w ogóle bezsens. Jeżeli taki dzień ma pomóc komuś przypomnieć o uczuciu... przełamać nieśmiałość, albo, co ważniejsze, skorupę rutyny w związku...- to czemu by nie? A że przy okazji kwiaciarnie trochę podreperują zarobki...
Zakochani czytają wiersze, czasem nawet je piszą, co w historii poezji zaowocowało wcale złymi przykładami na zasadność takiej korelacji. Może stąd się wzięło powiedzenie o prozie, jako o czymś codziennym bez polotu i afektów. Pewnie dlatego, że stan zakochania nie znosi długich tekstów, kocha się wierszem.
Pięknie jest dostać lub podarować wiersz miłosny, choć bardziej przezornie jest wyręczyć się przy tym kimś po fachu i nie zapomnieć nadmienić autora, żeby uniknąć przykrych sytuacji tłumaczenia się z plagiatu.
Nie mam ulubionego wiersza, mam za to jeden taki, który wzraża moje uczucie i kilka lat temu nadrabiając niepewny akcent węgierski głośnością, wykrzyczałam go niedzielnym rankiem z ogrodu w stronę okna sypialni mojej Walentynce aka mojemu mężowi.
Wiersz Tétova óda napisał w maju roku 1943 Miklós Radnóti. Najlepiej rzecz jasna czytać w oryginale, bo tylko wtedy odczujemy pełne brzmienie tego pięknego tekstu. Dla tych, którzy nie władają językiem węgierskim, znalazłam w internecie angielskie tłumaczenie wg. Thomasa Ország-Land.
Miklós Radnóti |
Mióta készülök, hogy elmondjam neked
szerelmem rejtett csillagrendszerét;
egy képben csak talán, s csupán a lényeget.
De nyüzsgő s áradó vagy bennem, mint a lét,
és néha meg olyan, oly biztos és örök,
mint kőben a megkövesült csigaház.
A holdtól cirmos éj mozdul fejem fölött
s zizzenve röppenő kis álmokat vadász.
S még mindig nem tudom elmondani neked,
mit is jelent az nékem, hogy ha dolgozom,
óvó tekinteted érzem kezem felett.
Hasonlat mit sem ér. Felötlik s eldobom.
És holnap az egészet ujra kezdem,
mert annyit érek én, amennyit ér a szó
versemben s mert ez addig izgat engem,
míg csont marad belőlem s néhány hajcsomó.
Fáradt vagy s én is érzem, hosszú volt a nap, -
mit mondjak még? a tárgyak összenéznek
s téged dicsérnek, zeng egy fél cukordarab
az asztalon és csöppje hull a méznek
s mint színarany golyó ragyog a teritőn,
s magától csendül egy üres vizespohár.
Boldog, mert véled él. S talán lesz még időm,
hogy elmondjam milyen, mikor jöttödre vár.
Az álom hullongó sötétje meg-megérint,
elszáll, majd visszatér a homlokodra,
álmos szemed búcsúzva még felémint,
hajad kibomlik, szétterül lobogva,
s elalszol. Pillád hosszú árnya lebben.
Kezed párnámra hull, elalvó nyírfaág,
de benned alszom én is, nem vagy más világ,
S idáig hallom én, hogy változik a sok
rejtelmes, vékony, bölcs vonal hűs tenyeredben.
Fanni Gyarmati |
A hesitant ode
How long I have prepared, dear, to describe to you
the secret constellation of my love,
perhaps its substance only, just in a single image.
Your teeming sense within me floods like life itself
and sometimes it is timeless, certain and secure:
eternal like a fossil shell within a rock.
The silken, feline moonlit night above my head
begins the hunt for buzzing tiny dreams in flight.
And still I have not managed to describe to you
how much it means to me to sense your caring gaze
as it hesitates upon my hand when I’m at work.
No similes will do. I scrap them as they come.
I will begin this whole attempt again tomorrow
because I am worth only as much as the words
within this poem, and my search will keep me going
until I am reduced to bones and tufts of hair.
You’re tired. It’s been a long day for me also.
What can I say? The objects, look! exchange their glances
in praise of you; a broken cube of sugar sings
on the table; and a drop of honey falls and, like
a ball of gold, it glitters on the tablecloth;
and spontaneously now, an empty tumbler rings out:
it’s glad it lives with you. Perhaps I’ll have the time
to tell you what it’s like when it expects you home.
Descending darkly, flocks of dreams approach you lightly,
they flit away yet keep returning to your brow.
Your drowsy eyes still send a last farewell towards me.
Your loosened hair cascades in freedom. You’re asleep.
The lengthy shadow of your eyelids softly flutters.
Your hand, a resting birch twig, falls upon my pillow.
I share your sleep: you’re not a different world;
and even here I sense as a multitude of secret
and thin, sage lines relax in the tranquil palm of your hand.
Jeszcze tylko słów kilka o autorze Radnótim. Ma on w swoim dorobku parę innych bardzo dobrych wierszy. Nie piszę: wiele, bo też nie było mu dane dużo napisać. Jego życiorys to jednocześnie czarna karta europejskiej, a w szczególności węgierskiej historii. Radnóti urodził się w niewłaściwym miejscu, w niewłaściwym czasie: w rodzinie zasymilowanych Żydów w Budapeszcie początku XX wieku... Z przekonania w latach 40-tych przyjął wiarę katolicką, choć wiedział, że tym nie zdoła sobie już wtedy pomóc. Zginął w czasie marszu śmierci, jako przymusowy robotnik, zastrzelony przez strażnika.
Ps. Radnóti Miklósné Gyarmati Fanni, czyli ukochana i wdowa po Radnóti´m zmarła dokładnie dzień po napisaniu powyższego postu, dzień po Święcie Zakochanych...