czwartek, maja 24, 2012

Śmierć niedokonana


Wygrzebałam w kontenerze z książkami przecenionymi (główne moje zajęcie w przydworcowych kioskach podczas oczekiwania na pociągi) bodajże najpopularniejszą – nie mylić z najlepszą – książkę niemieckiego pisarza Martina Walsera pt. Śmierć krytyka. Skromna ta w swojej obiętości lektura jest prawdziwym skarbcem tematów i dygresji. Po pierwsze jest więc konflikt, a może raczej ta nieodmienna zależność, wręcz intymność współistnienia pisarza i krytyka. Po drugie są też wspaniale zarysowane sylwetki postaci niemieckiego światka literackiego i tutaj otwiera się nowa i - powiedzmy sobie szczerze - dość oczywista przestrzeń interpretacyjna. Postać krytyka Walser mistrzowsko oddał jednak bynajmniej nie stworzył bo zza osoby o nazwisku Ehrl-König niby zza maski spoglada na czytelnika równie brzydka co rozpoznawalna twarz Marcela Reich-Ranickiego. Wiedziałam, że pojawienie się tego nazwiska na łamach BQ jest jedynie kwestią czasu bo trudno pisząc o książkach – zwłaszcza, choć nie tylko niemieckich - nie wspomnieć o kimś, o kim mówi się powszechnie papierz literatury, TEN krytyk. Podobnie jak Reich-Ranicki w rzeczywistości tak i Ehrl-König w literackiej opowieści Walsera (już choćby samo nazwisko jasno nawiązujące do Goethego i jego Króla olch!) są niezaprzeczalnymi pryncypałami w swoim fachu – fachu polegającego na przyzwalaniu lub odbieraniu pisarzom praw do publicznego istnienia. W takiej sytuacji trudno się nie domyślić że konstelacji dopełnia sam Martin Walser, który nie tyle przez cnotliwą skromność ile przez świadomość stronniczości grożącej tej autorefleksji usuwa się w cień akcji, milknie i tylko piórem rozważa własne uwikłanie w historię. Walser dokonał bardzo ciekawego zabiegu literackiego. Właściwie Śmierć krytyka jest wręcz metaliteraturą ponieważ głównym bohaterem jest krytyk literacki. To jakby zrobić sztukę teatralną o scenarzyście – wepchnąć na scenę kogoś, kto funkcjonuje zawsze w jej pobliżu jednak nie mający roli ani kostiumu. W gruncie rzeczy ten przewrót jest również zaledwie zaczerpnięciem z kariery Ranickiego, któremu jak nikomu innemu udało się jako krytykowi być bardziej publicznie rozpoznawalnym, niż wielu autorom, o których pisał na łamach gazet bądź rozwarzał na wizji w Kwartecie Literackim. Wraz z Ranickim osoba krytyka stała się prawdziwie wyrazista, obecna i sądna w życiu literackim. Dlaczego właściwie? Znając życiorys Marcela Reich-Ranickiego (przykaładowo z jego autobiografii Mein Leben) trudno nie uniknąć wrażenia, że do jego popularności w Niemczech znacznie przyczyniło się niemieckie poczucie winy, a przynajmniej odpowiedzialności, za zbrodnie nazistowskie: Ranicki, który ze względu na żydowskie pochodzenie nie dostał miejsca na studiach w Berlinie, ze względu na polskie korzenie został  deportowany do Polski krótko przed wybuchem II. wojny światowej, który przeżył koszmar getta warszawskiego, któremu naziści zamordowali całą rodzinę… Ten życiorys nie mógł być niemieckiemu narodowi obojętny i w uznaniu dla działalności Ranickiego, kryje się wstydliwa próba zadośćuczynienia za przeszłość, która ciąży na Niemcach po wsze czasy. Dla sprawiedliwości dodać trzeba, że Marcel Reich-Ranicki jest niewątpliwie koneserem literatury. Słynny ze swojej zaangażowanej subiektywności w ocenie książek i ich autorów udowodnił, że literatura jest równie pasjonującym materiałem na dyskusje jak polityka czy gospodarka. To wszystko pomieszane z bardzo rozpoznawalnym stylem mowy, gestykulacji przyczyniło się do trwającego już dziesięciolecia sukcesu Ranickiego. 

Martin Walser z precyzyjnie dozowaną ironią na nowo kreśli tę kreację Krytyka i przez to co niewypowiedziane każe zastanowić się nad mocą literackiego osądu, który ze swego założenia jest subiektywny. Czy śmierć krytyka jest jednak szansą na literackie ocalenie pisarza? Pozostawmy to pytanie póki co bez odpowiedzi.

Ranicki powiedział kiedyś o Śmierci krytyka, że Martin Walser napisał książkę „przeciw niemu” (Martin Walser hat ein Buch gegen mich geschrieben). Ja myślę, że napisał książkę o nich. A książka i jej recepcja jasno pokazują, że pisarz i krytyk żyją w niechcianej symbiozie. W tym sensie w Kwartecie Literackim Ranicki nie bez właściwej sobie złościwości miał powiedzieć o pisarzu Walserze, że pisząc o nim pisze zawsze znacznie lepiej. 

A tak bawiąc się w skojarzenia...

niedziela, maja 13, 2012

Koszmar dzieciństwa

Dzieciństwo jako synonim beztroski, z perspektywy dorosłości wręcz idylli, to powszechne i -powiedzmy szczerze- trochę naciągane w dobrej wierze pojęcie. O tym, że może być inaczej, że świat dzieci potrafi być okrutny, wiadomo chociażby z lektury Władcy much Goldinga, że bycie dzieckiem nie oznacza taryfy ulgowej pisał choćby Kosiński w Malowanym ptaku. Jednak dopiero György Dragomán, młody i bardzo już ceniony pisarz węgierski opisał totalitarny koszmar dzieciństwa. Biały król jest zupełnie wyjątkową antyutopią dziecięcej rzeczywistości. Tutaj nikt nie ma lepiej bo nikt nie jest w stanie żyć poza systemem: systematycznym okrucieństwem w imię nie tyle prawa, co przyzwolenia społecznego. To rzeczywistość, w której respekt pomylony został ze strachem a posłuszeństwo z oportunizmem.
Trochę nasuwa się na myśl ostatni film austriackiego reżysera Michaela Haneke pt. Das weisse Band. Dragoman jakby podobnie głosem dziecka przestrzegał: Nie oczekujcie, że w takich warunkach wyrosnę na człowieka wolnego, psychicznie zrównoważonego, rozumiejącego demokrację, potrafiącego odczuwać empatię.
I kiedy człowiek na przekór wybiórczej pamięci posili się na trochę szczerości, to także we własnym dzieciństwie odnajdzie małe i większe koszmarki, lęki i bolączki. Jeżeli nawet dorosłość nie gwarantuje szczęścia i spełnienia to jednak daje namiastkę władzy nad własnym losem i chociażby za to dzięki niech będą za upływający czas... no i za dzieciństwo całkiem znośne, o którym nawet Dragomán nie potrafiłby napisać tak przejmująco.