sobota, września 29, 2012

Żyli długo… i umarli tego samego dnia



Jakoś tak się złożyło, że do tej pory zabrakło na bq elementu rosyjskiego. Nie oznacza to, że chcę Wam dzisiaj zafundować repetę z Anny Kareniny, albo ze Zbrodni i kary. Swoją drogą, szkoda, że znajomość literatury rosyjskiej gdzieś się nam zwykle urywa na przestrzeni ostatnich dziesięcioletni.
Moim odkryciem ostatnich czasów stała się Ludmiła Ulicka i jej literatura mająca coś z baśniowej narracji naturalnie wkomponowanej w realia czasów współczesnych. Ludmiła Ulicka jest jednym z nielicznych przedstawicieli swojego rzemiosła, którzy fascynują nie tylko jako autorzy, ale jako rozmówcy i ludzie w ogóle, krótko mówiąc mają w sobie to coś co nazwać możnaby umownie osobowością twórczą. Najbardziej lubię opowiadania Ulickiej bo w tej formie gatunkowej kunszt narratorski rosyjskiej pisarki objawia się w całej krasie. O ile przepastnym tomidłom można wybarczyć nawet kilkadziesiąt stron przynudnej fabuły o tyle w tzw. short story nie ma szans na ułaskawienie przyciężkiego pióra. Ulicka tę zasadę opanowała do perfekcji i jej znakiem rozpoznawczym jest już pierwsze zdanie każdego kolejnego opowiadania.

Kilka przykładów w tłumaczeniu własnym (Dla ścisłości dodam, że chodzi o tłumaczenia z języka niemieckiego – niestety znajomością języka rosyjskiego pochwalić się nie mogę.):

Pierwsze fragmenty tej układanki powstały we wczesnym dzieciństwie i towarzyszyły jej przez całe życie, nawt jeśli sporo, całkiem sporo z nich miało zagubić się na przestrzeni pięćdziesięciu lat.
Tom żył już od pięciu lat u Maminki ale pozostał jaki był przedtem całkiem niewolniczej natury: oddany, przyczajony, ekstatyczny i tchórzliwy. 

Jako że nauka nie stoi w miejscu, a nieustannie podąrza naprzód, zupełnie możliwe, że także na stronę, w każdym razie w szalonym tempie, dwadzieścia lat temu dręczeni brakiem zaufania mężowie zarządali badania krwi, które miało potwierdzić bądź zanegować ich ojcowstwo.

Byli już od tak dawna starzy, że nawet ich sześćdziesięcioletnie córki Anastazja i Aleksandra ledwie pamiętały ich kiedykolwiek jako młodych.

Nie, nie chodzi tu o żaden uroczy element biografii, żadną przypadkową igraszakę losu jak wypadek drogowy, w którym na miejscu giną matka, ojciec, dwójka dzieci a nadto jeszcze babcia – tu wypełniło się pewne fundamentalne prawo, z którego rzadko zdajemy sobie sprawę, podczas kiedy nasze życie jest wypełnione jak śmietnik i wszystko sprzymierza się przeciw oddaniu i miłości.

O Tatianie Sergejewnej krążyły najrozmaitsze plotki, od tych powszechnych, możnaby powiedzieć sądownie niepodważalnych aż po najbardziej nieprawdopodobne.

Chwilę potem nie wiadomo jak i kiedy doczytuję ostatnie zdanie historii i nie pozostaje nic innego tylko wybudzić się z tego krótkiego literackiego transu, przenieść w kolejny życiorys i nową opowieść. Postaci Ulickiej są fascynujące bo jednocześnie ciekawe, indywidualnie zarysowane i mimo wszystko uniwersalne. I chyba właśnie niepowtarzalna narracja pisarki ratuje tę mieszankę przed banalnością opowieści o wiecznnie niezmiennym ludzkim losie. Wszyscy ci Masze, Ivany, Szenje, Lijony i Władymiry zdają się postaciami jak z baśni Grimmów, czasem sprzyja im szczęście, czasem nie ale jest w ich losach coś ponad człowieczą siłę i wolę. Wszystko to cudownie wkomponowane w rosyjskie tło i pozbawione jakiejkolwiek nuty moralizatorskiej, może tylko jakby pełne zdziwienia, że te historie przydarzają się tak poprostu i komu popadnie. Może i komuś z nas…

Ps. Zaczarowaną fabułę codzienności wyróżnia także styl naszej rodaczki Olgi Tokarczuk, przynajmniej w jej najbardziej udanych utworach (Dom dzienny dom nocny, Ostatnie historie) i podobnie jak Ulicka, Tokarczuk sprawdzała się dobrze w tekstach krótkich, czasem wkomponowanych w większą twórczą całość. Po cichu życzę sobie, żeby Olga Tokarczuk wróciła do piarskiej formy jaką prezentowała chociażby wydając Biegunów, czyli w czasach, z których w moim egzemplarzu Odrazy L. Németha widnieje jej wpis w czasie obiadu. - To znów materiał na kolejną historię i mam tu nie tyle na myśli rzeczony obiad bo właściwie był to tylko bufet a mnie tamtego dnia od Olgi Tokarczuk wiele bardziej interesował pewien młody pisarz czeski… ile książkę László Németha, zintensyfikowaną do granic możliwości historię Effi Briest, postaci stworzonej przez Theodora Fontane. To dopiero byłaby piękna analiza i gdyby tylko istniała możliwość spytania węgierskiego pisarza o możliwe inspiracje literackie, czyli gdyby nie fakt, że László Németh nie żyje już dobrych kilka dziesięcioleci, na pewno bym nie omieszkała. A jeśli chodzi o krótkie formy literackie to przy następnej okazji czas na bloqową premierę zupełnie wyjątkowego przedstawiciela, ba wręcz prekursora gatunku: Istvána Örkény’a. Tymczasem szczątki doczesne obydwu pisarzy spoczywają na tym samym budapeszteńskim cmentarzu a ja zabieram się za kolejną lekturę.