Jakoś tak się złożyło, że do tej pory zabrakło na bq
elementu rosyjskiego. Nie oznacza to, że chcę Wam dzisiaj zafundować repetę z
Anny Kareniny, albo ze Zbrodni i kary. Swoją drogą, szkoda, że znajomość
literatury rosyjskiej gdzieś się nam zwykle urywa na przestrzeni ostatnich
dziesięcioletni.
Moim odkryciem ostatnich czasów stała się Ludmiła Ulicka i
jej literatura mająca coś z baśniowej narracji naturalnie wkomponowanej w
realia czasów współczesnych. Ludmiła Ulicka jest jednym z nielicznych
przedstawicieli swojego rzemiosła, którzy fascynują nie tylko jako autorzy, ale
jako rozmówcy i ludzie w ogóle, krótko mówiąc mają w sobie to coś co nazwać
możnaby umownie osobowością twórczą. Najbardziej lubię opowiadania Ulickiej bo
w tej formie gatunkowej kunszt narratorski rosyjskiej pisarki objawia się w
całej krasie. O ile przepastnym tomidłom można wybarczyć nawet kilkadziesiąt
stron przynudnej fabuły o tyle w tzw. short story nie ma szans na ułaskawienie
przyciężkiego pióra. Ulicka tę zasadę opanowała do perfekcji i jej znakiem
rozpoznawczym jest już pierwsze zdanie każdego kolejnego opowiadania.
Kilka przykładów w tłumaczeniu własnym (Dla ścisłości dodam,
że chodzi o tłumaczenia z języka niemieckiego – niestety znajomością języka
rosyjskiego pochwalić się nie mogę.):
Pierwsze fragmenty tej
układanki powstały we wczesnym dzieciństwie i towarzyszyły jej przez całe życie,
nawt jeśli sporo, całkiem sporo z nich miało zagubić się na przestrzeni
pięćdziesięciu lat.
Tom żył już od pięciu
lat u Maminki ale pozostał jaki był przedtem całkiem niewolniczej natury:
oddany, przyczajony, ekstatyczny i tchórzliwy.
Jako że nauka nie stoi
w miejscu, a nieustannie podąrza naprzód, zupełnie możliwe, że także na stronę,
w każdym razie w szalonym tempie, dwadzieścia lat temu dręczeni brakiem
zaufania mężowie zarządali badania krwi, które miało potwierdzić bądź zanegować
ich ojcowstwo.
Byli już od tak dawna
starzy, że nawet ich sześćdziesięcioletnie córki Anastazja i Aleksandra ledwie
pamiętały ich kiedykolwiek jako młodych.
Nie, nie chodzi tu o
żaden uroczy element biografii, żadną przypadkową igraszakę losu jak wypadek
drogowy, w którym na miejscu giną matka, ojciec, dwójka dzieci a nadto jeszcze
babcia – tu wypełniło się pewne fundamentalne prawo, z którego rzadko zdajemy
sobie sprawę, podczas kiedy nasze życie jest wypełnione jak śmietnik i wszystko
sprzymierza się przeciw oddaniu i miłości.
O Tatianie Sergejewnej
krążyły najrozmaitsze plotki, od tych powszechnych, możnaby powiedzieć sądownie
niepodważalnych aż po najbardziej nieprawdopodobne.
Chwilę potem nie wiadomo jak i kiedy doczytuję ostatnie zdanie
historii i nie pozostaje nic innego tylko wybudzić się z tego krótkiego
literackiego transu, przenieść w kolejny życiorys i nową opowieść. Postaci
Ulickiej są fascynujące bo jednocześnie ciekawe, indywidualnie zarysowane i
mimo wszystko uniwersalne. I chyba właśnie niepowtarzalna narracja pisarki
ratuje tę mieszankę przed banalnością opowieści o wiecznnie niezmiennym ludzkim
losie. Wszyscy ci Masze, Ivany, Szenje, Lijony i Władymiry zdają się postaciami
jak z baśni Grimmów, czasem sprzyja im szczęście, czasem nie ale jest w ich
losach coś ponad człowieczą siłę i wolę. Wszystko to cudownie wkomponowane w
rosyjskie tło i pozbawione jakiejkolwiek nuty moralizatorskiej, może tylko
jakby pełne zdziwienia, że te historie przydarzają się tak poprostu i komu
popadnie. Może i komuś z nas…
Ps. Zaczarowaną fabułę codzienności wyróżnia także styl
naszej rodaczki Olgi Tokarczuk, przynajmniej w jej najbardziej udanych utworach
(Dom dzienny dom nocny, Ostatnie historie) i podobnie jak Ulicka, Tokarczuk
sprawdzała się dobrze w tekstach krótkich, czasem wkomponowanych w większą
twórczą całość. Po cichu życzę sobie, żeby Olga Tokarczuk wróciła do piarskiej
formy jaką prezentowała chociażby wydając Biegunów, czyli w czasach, z których
w moim egzemplarzu Odrazy L. Németha widnieje jej wpis w czasie obiadu. - To
znów materiał na kolejną historię i mam tu nie tyle na myśli rzeczony obiad bo
właściwie był to tylko bufet a mnie tamtego dnia od Olgi Tokarczuk wiele
bardziej interesował pewien młody pisarz czeski… ile książkę László Németha,
zintensyfikowaną do granic możliwości historię Effi Briest, postaci stworzonej
przez Theodora Fontane. To dopiero byłaby piękna analiza i gdyby tylko istniała
możliwość spytania węgierskiego pisarza o możliwe inspiracje literackie, czyli
gdyby nie fakt, że László Németh nie żyje już dobrych kilka dziesięcioleci, na
pewno bym nie omieszkała. A jeśli chodzi o krótkie formy literackie to przy
następnej okazji czas na bloqową premierę zupełnie wyjątkowego przedstawiciela,
ba wręcz prekursora gatunku: Istvána Örkény’a. Tymczasem szczątki doczesne
obydwu pisarzy spoczywają na tym samym budapeszteńskim cmentarzu a ja zabieram
się za kolejną lekturę.