niedziela, listopada 18, 2012

Coś z niczego - o twórczości Doroty Masłowskiej


Zwykle obydwie wraz z mamą polujemy na co ciekawsze nowości wydawnicze, a jako że zwłaszcza tych polskich beletrystycznych nie ma zbyt wiele, tym ciekawsza była już sama zapowiedź nowej powieści Doroty Masłowskiej - książki napisanej po latach a przede wszystkim po Wojnie polsko ruskiej (i po Pawiu królowej, który to utwór bądź co bądź pozostał jednak w medialnym cieniu pierwszej powieści, wtedy wręcz niezrozumiale młodej autorki). Pewnie wszystkim zainteresowanym tą zapowiedzią wydawniczą chodziło po głowie pytanie: Jaka będzie ta n o w a Masłowska- Masłowska matka, Masłowska trydziestolatka, już-niech-jej-tam-będzie-pisarka doświadczona polską zawiścią zarezerwowaną dla ludzi, którzy wystają poza margines. Na szczęście dla czytelnika Masłowska okazała się być przede wszystkim wierna samej sobie i dla znających jej dotychczasową twórczość niech już samo to stwierdzenie posłuży za wystarczającą pochwałę Kochanie, zabiłam nasze koty. W tym jednk cały szkopół i ambaras masłowskiego pisania, a tym samym i zarzut antymasłowskiego elektoratu - bo dyskusja po/oWojnie... miała wymiar już prawie polityczny - który z pewnie już z nieco przytępioną energią znowu będzie anty, bo co to za pisanie, co to za literatura? Ostatecznie zupełnie możliwe okazuje się, że nie ma w przynajmniej części tych krytycznych głosów jakiegoś ukrytego fałszu, dowodu maluczkości i sama sobieś winna Doroto! Doszło to do mnie właśnie, kiedy mama ze znudzeniem odłożyła Kochanie, zabiłam nasze koty w połowie zaledwie lektury. Zapytana o powód, wzruszyła ramionami mówiąc, że ta książka jest właściwie o niczym. Ostatecznie nawet nie mogę nie przyznać jej racji, myślę, że sama Masłowska nie potrafiłaby zaprzeczyć. A jednak to NIC, które jest treścią książek Masłowskiej, to właśnie rzeczywistość mojego pokolenia. Moja mama czytając Dziennki Prusa, ciesząc się każdym albumem sztuki pięknej jest głosem pokolenia, które zawsze żyło według planu, żyło dla celu, żylo w oparciu o coś w realnej przestrzeni i realnym czasem określonym przez historię i politykę. Moja generacja to wirtualna wspólnota facebooka, kultura Internetu, religia pieniądza i wielka pustka pomiędzy, zaś Masłowska to tak naprawdę oczywista kontynuacja dzieła Houellbecq'a, do tego nasza własna i jeszcze bardziej wirtuozerska językowo. Ale żeby to zrozumieć, trzeba samemu poruszać się w tej pustce ignorancji, w zbiorowości samotników, w czasach dobrowolnej unifikacji, kiedy nie tylko ulice ale i ich mieszkańcy na całym świecie są do siebie wręcz nierealnie podobni. Stąd bierze się ten wielki podział na wielbicieli i tępicieli - ze zrozumienia lub jego braku, mogącego mieć źrodło tylko we własnym doświadczeniu egystencji. Mając na względzie tą oczywistą rozbieżność, należałoby w zasadzie współczuć wszystkim tym, którzy czują przekaz Masłowskiej, potrafią i chcą go odbierać. Z drugiej jednak strony przynajmniej bycie świadomym tej próżni pozwala stawić jej czoła, bynajmniej nie zwalczyć, ale zachować resztki człowieczeństwa w obliczu ogólej bezrefleksyjności. I jeżeli we współczesnym użyciu języka polskiego słowo wieszcz miałoby jakikolwiek użytek to chyba właśnie Masłowskiej należałoby się to miano.
 miano.