czwartek, listopada 01, 2018

Z pomocą poezji: Pożegnanie Przyjaciela

Życie - jedyny sposób,
żeby obrastać liśćmi,
łapać oddech na piasku,
wzlatywać na skrzydłach;
być psem,
albo głaskać go po ciepłej sierści;
odróżniać ból
od wszystkiego, co nim nie jest;
mieścić się w wydarzeniach,
podziewać w widokach,
poszukiwać najmniejszej między omyłkami.
 
Wyjątkowa okazja,
żeby przez chwilę pamiętać,
o czym się rozmawiało
przy zgaszonej lampie;
 
i żeby raz przynajmniej
potknąć się o kamień,
zmoknąć na którymś deszczu,
zgubić klucze w trawie;
 
i wodzić wzrokiem za iskrą na wietrze; 
i bez ustanku czegoś ważnego
nie wiedzieć.



Notatka staroświeckiej jak przecinek Wisławy Szymborskiej, podobnie jak cały tomik, z którego pochodzi (Chwila, 2002), to ubranie w słowa czegoś realnie nie istniejącego. To coś nie jest tożsame ze śmiercią, która mimo wszystko sama w sobie jest trywialna, skoro następuje zawsze, można umiejscowić ją w czasie i przestrzeni, nadać jej nawet nazwę, rozłożyć na czynniki pierwsze.

Było - klik - nie ma.

I tylko z tym niebytem wieczny problem. Jak go sobie wytłumaczyć i jak radzić z pamięcią, z tym wręcz fizycznym bólem, poczuciem pustki, jak pożegnać się z kimś, kto odszedł nagle i nigdy już nie powróci? Rozgrywać codziennie od nowa batalię pomiędzy wiarą, nadzieją i miłością, a wszystko w samotności niemego umysłu? Jak mówić o tym bez patosu, bez kłamstw i do kogo, jeśli bez poczucia odrealnienia? Jak zapominać o snach, które bezlitośnie wykorzystują bezbronność stanu umysłu? I po co właściwie, skoro od początku było jasne, że koniec jest nieuchronny...

Po co?- pytam. - Życie - jedyny sposób,/żeby obrastać liśćmi... - odpowiadają słowa uratowane z niepamięci. Przyglądam się płomieniom zniczy, zresztą, one też należą do chwili, zanim się skończą.
Otwieram kopertę z niewysłanym listem. Czytam słowa, które nigdy nie trafiły do adresata, chociaż, o proszę, zapisany został dość niedbale czarnym atramentem. Jego też już nie ma. A mógł przeczytać jeszcze, że właśnie M. wspomina nasze ostatnie spotkanie i w związku z tym moje pytanie bez odpowiedzi po samą wieczność, czy może jeszcze w tym roku wybiera się w te strony..? Ślemy pozdrowienia, a jakże i jeszcze kartę świąteczną własnej roboty, której nigdy już nie zobaczy. I ta natrętna mantra, upierdliwy tryb przypuszczający, że gdyby... to na pewno... nie tak, a inaczej. A przecież ostatnim razem też zaklinałam się, że będę pamiętać, pisać regularnie, robić sensowny użytek z przeklętego telefonu, który teraz milczy nienawistnie.

Skoro muszę się z Tobą pożegnać, to wierszem. Przecież tak samo zaczęliśmy naszą znajomość, a jeśli nie może zrobić tego za mnie Szymborska, tak, jak kiedyś nie zrobił tego za mnie Auden, a jeszcze wcześniej dziecięce modlitwy, to jestem zdana na własne nieporadne słowa. Tutaj i teraz, choć na dobrą sprawę obstawanie przy miejscu i czasie jest już bezzasadne.


imię chłopięce
w popielatym garniturze,
wyrok śmierci
odroczony na kolejne stulecie
z przeszłością na ramieniu
patrzyłeś jasno przed siebie
na młodych
wołaczem
nadziejo na lepsze jutro
walka z totalitaryzmem obojętności
wygrana
czas odpocząć

***Pamięci J. Zieliniewicza***