czwartek, listopada 03, 2011

Dobre problemy

Czy to już oksymoron? Co na to powiedzaiłby Pan Polonista Łusi Pałys? Moj teść używa takiego sformułowania dość często, zwykle właśnie w stosunku do moich problemów i dzisiaj sama złapałam się na tym, ze mam dobry problem na głowie: tyle książek czekających na przeczytanie i jakoś nie mogę zdecydować się od czego zacząć, ba, nawet w jakim języku... 
Przyglądam się naszej domowej biblioteczce i nie wygląda to najgorzej. Co prawda w stosunku do zasobów Mamy to konkurencja żadna, ale z czasem u nas też książki mnożą się coraz swawolniej. Regały dla oszczędności skleciliśmy sami i wygląda to mniej więcej tak:


Najbardziej lubię we własnej czytelni fakt, że każda z tych książek ma swoją historię, przypomina ludzi i miejsca, czasem wręcz konkretną chwilę, dźwięki czy zapach. O, tutaj na przykład stoi Haruki Murakami, czytany niemożliwie ciepłym latem w Bonn, za nim jeszcze całkiem dawne szkolne fascynacje czyli cała seria książek Jonathana Carrolla na czele z Krainą Chichów. Na półce spotykają się zupenie niespotykanie Walter Scott z Karen Blixen (to z czasów fascynacji Afryką epoki kolonialnej, teraz widzianej zupenie innymi oczami) i nie wiem, czy w rzeczywistości dobraną stanowiliby parę. Czy Bracia Karamazow zadowoleni są z bliskiego towarzystwa Wielkiego Gatesby’ego?
Jest tyle książek niepowtarzalnych, jak te B.I. Singera albo Canettiego. Tyle tytułów, które chciałabym polecić Waszej pamięci, jak choćby Księgę ojców Miklósa Vámosa z mojego kącika węgierskiego albo „naszego” Weisera Dawidka tak bardzo swą atmosferą przypominającą opowiadanie Grassa Kot i mysz, ale być może to tylko ten sam szum bałtyckich fal i gdański bruk… Jest u nas  także miejsce dla tych, którzy z piedestału mistrzów zdąrzyli spaść jak Olga Tokarczuk, którą jeszcze przed pisaniem bylejakim zdąrzyłam pewnego popołudnia poprosić o autograf wpisany do niegdysiejszej mojej lektury: Odrazy László Németha… Są wreszcie mistrzowie niepodważalni i wieczni jak skała: Kafka, bracia Mann, czy Kleist. I pewnie byłoby nam wśród tych wielkich nazwisk zbyt poważnie i nieswojo, gdyby nie mieszkały z nami także wielkie romanse Lady Mitchell czy Iana McEvana , młodzi gniewni jak Sylwia Chutnik i całe światy fantasy (to zwłaszcza kolekcja A.) I wreszcie jest w naszej bibliotece miejsce na wspomnienia dzieciństwa cudownie podkolorowanego i niezapomnianego, kiedy Bajarka opowiada/ła Mamy głosem, baśnie Andresena nie dawały zasnąć a szczytem szczęścia wydawało się przenieść do Bullerbyn i potajemnie kochało w Tajemniczym Opiekunie Pająku.
W tym książkowym materialiźmie, który sprawia, że książki nie tylko lubi się czytać ale i mieć na własność, otaczać się nimi, kryje się potrzeba zbierania dobrych wspomnień, które przywołać da się w każdej chwili od nowa.
A teraz… teraz czas na kolejną historię, która kiedyś pewnie przypomni mi o moich dobrych problemach z dawnych czasów.