czwartek, czerwca 16, 2011

Pokolenie 1980

Dzisiaj będzie o książce… a raczej o Książce Mikołaja Łozińskiego. Po całkiem – ba – jak na polski rynek wydawniczy - bardzo udanym debiucie z tytułem Reisefieber, którego to tytułu według dociekań własnych nie rozumie jedna trzecia Polaków (wiadomo spod jakiego zaboru…) wyszła Książka. Z informacją dzwoni Mama. Kupujemy? – Kupujemy! Bo trzeba wiedzieć, że w naszej rodzinie od kupowania książek jest właśnie Mama. Kto płaci – to już inna historia, za to czyta cała rodzina. Ale powracając do Łozińskiego… Po przeczytaniu nasuneła się myśl, żeby poszukać wspólnego twórczego mianownika z innym polskim twórcą młodego pokolenia. Padło na Jacka Dehnela. Rzecz jasna podstawą nie jest tylko wspólny dla obojga autorów rok urodzenia 1980, ale na początek dobre i to. A teraz przyjżyjmy się nieco bliżej Lali Jacka Dehnela i Książce Mikołaja Łozińskiego. Nie jest to zestawienie na zasadzie: która versus, a tylko próba uświadomienia sobie pewnych wspólnych cech dwóch powieści. I tutaj pojawia się pierwsze pytanie: czy rzeczywiście mamy do czynienia z powieściami w sensie struktury? - Tak, gdyż, odwracając kota ogonem, nie można wytknąć autorom żadnego uchybienia wobec wymagań tego gatunku literackiego. Mimo to zarówno Dehnel jak i Łoziński realizują swoje literackie zamierzenia w nieco odbiegającej od tradycyjnej gatunkowej postaci. W Lali pozornie brak strukturalnej innowacji, co wcale nie znaczy, że jej tam rzeczywiście nie ma. Mistrzoswski w swojej niezauważalności okazuje się być zabieg płynnych przejść w narracji, która cały czas wahadłowo porusza się między głosami pokoleń: babki i wnuka, czasem ten duet uzupelnia matka. Ta płynność sprawia, że opowieść mimo faktycznych skoków i zakrętów chronologicznych  zrasta się w jedną kunsztowną gawędę. U Łozińskiego narrator jest w zasadzie jeden, w zasadzie – bo nawet na ten jeden głos składają się prahistorie rodzinne zasłyszane, podsłuchane, wysłuchane, historie, których sam narrator świadkiem nie jest i nawet nie próbuje korzystać z prawa do wszechobecności w czasoprzestrzeni. I w jednej i w drugiej lekturze wprowadzeni zostajemy w świat historii rodzinnych. Dehnel maluje językiem z rozmachem i gracją świat poskładany z widowiskowych detali… oranżerie, kariatydy, kandelabry, sztuks i porcelana… Autor upaja się brzmieniem tych dość już zakurzonych zakamarków polszczyzny, przywracając im na chwilę dawny blask, stawiając na przynależne im miejsca w przepastnych pokojach czynszowych kamienic czy dworskich włości. Niemniej barwne są sylwetki i losy postaci – dziadków, wujków i pociotków. Choć nie ulega wątpliwości, że prym w przędzeniu opowieści i losów rodzinnych wiedzie pierwiastek żeński.

Łoziński jest w swoich opisach znacznie oszczędniejszy. Nie bawi się słowem, odważa je z zamierzoną powściągliwością. Dla rozgadanego stylu Dehnela stanowi dość ostry kontrast. A mimo tego jego Książka bynajmniej nie jest uboga, raczej pozostawia dzięki temu skrzętnemu wydzielaniu narracji przyjemny niedosyt u czytelnika. Dla odmiany – u Łozińskiego to raczej mężczyzna jest rodzinnym centrum wydarzeń, kamieniem rzuconym w wodę życia, od którego rozchodzą się koncentryczne kręgi oddziaływań (ten obraz kojarzy mi się z graficzną szatą okładki). Ale jednocześnie więcej przejawia się w tej roli męskiej słabości niż siły. Kobieta skrzywdzona, odrzucona jest tutaj produktem ubocznym niemocy mężczyzny, którego przerastają życiowe wybory.  

Wracając jednak do wspólnego mianownika obu powieści: jest nim niewątpliwie stawienie czoła przeszłości własnej rodziny i choć u Dehnela ten zabieg zdaje się być tylko beztroskim paplaniem o pogmatwanych losach przodków, u Łozińskiego wypada zaś dużo poważniej, krytyczniej, to oba te style jednoczy jeden punkt wyjścia: życie człowieka jako jednostki jest zaledwie młodym pędem w ogrodzie pokoleń i żeby zrozumieć, jak je ukształtować, zrozumieć siebie, trzeba się przyjrzeć samemu ogrodowi dokładnie, jak tylko jest to możliwe, zaryzykować wejście w chaszcze, nawet za cenę poparzenia pokrzywą czy ostem. I kiedy już już wydaje się, że poznaliśmy przestrzeń wygrodzoną płotem, okazuje się, że przez parkany i ogrodzenie ta życiodajna ciągłość sięga o wiele dalej jeszcze. Tak i u młodych pisarzy w rodzinne losy wplatają się nierozerwalnie wątki historii, tej, której próbują uczyć się w szkole. I to chyba najważniejsze doznanie narratorów: tego, że indywiduum jest zawsze tylko maleńką cząstką wielkiej całości i tak już było od zawsze. 

Na pewno nie jest też przypadkiem, że zarówno w Książce, jak i w Lali obecny jest wątek żydowski. Nie piszę: pojawia się – on po prostu jest, tak jak Żydzi ze swą kulturą przez stulecia byli istotną cząstką polskiego dziedzictwa. Może to jakiś przełom, a z pewnością dobry znak, że młode pokolenie pisarzy polskich nie wyklucza ich poza nawias swego narratorskiego horyzontu, który sięga zresztą dalej, niż holocaust (bo wydaje się, że tylko w tym kontekście Żydzi są literacko obecni. w naszej zbiorowej świadomości). To niestety część traumy XX wieku, z której nadal musimy się leczyć – mówić o Żydach normalnie – nie tylko jako o ofiarach hitleryzmu, a z drugiej strony wolni od wręcz normatywnego antysemityzmu. Być może takim głosem mogą mówić tylko urodzeni po roku `45 i ´68. Myślę, że zarówno Łozińskiemu jak i Dehnelowi udało się pokazać, że trzeba i można tak mówić.

I wreszcie temat przemijania, zmian pokoleniowach, który jednak u Dehnela poruszony jest bardziej świadomie. Jest dużo odwagi i szczerości w narratorskich opisach starzenia – dziecinnienia, powolnego odchodzenia umysłu, zanim odejdzie także ciało - zanim z Lali zrobi się bezwolna lalka zdana na los idących w jej ślady. Ta asymetria: dorastanie, dojrzewanie wnuka i starzenie się babci to podwójny obraz przemijania. Babcia rozlicza się z życiem a wnuk z dzieciństwem, którego właśnie ona była opoką. I ten aspekt z pewnością odbiera nieco z beztroski gawęd rodzinnych, bo jest to uśmiechanie się do wspomnień ale jednak przez łzy i świadomość, że wszystko, co zostanie opowiedziane, należy już odtąd jedynie do świata wspomnień z przeszłości.
Trochę powiało nostalgią. I z takim nastrojem dzisiaj Was zostawiam. Może sami sięgniecie i po Książkę i po Lalę. Co tam, sięgnijcie po prostu po książkę!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz